Kultura

Wydania poprawione

Dzieła poprawione

Theodor Seuss Geisel, słynny amerykański autor książek dla dzieci, 1957 r. Theodor Seuss Geisel, słynny amerykański autor książek dla dzieci, 1957 r. Getty Images
Coraz głośniejsza staje się dyskusja o przyczynach poprawiania dzieł przez autorów czy ich spadkobierców. Prawica grzmi o chorobie politycznej poprawności, pragmatycy mówią o zarządzaniu marką.
Lola, partnerka królika Bugsa przedstawiana w topie podkreślającym biust i w typowej koszulce do koszykówki.Archiwum Lola, partnerka królika Bugsa przedstawiana w topie podkreślającym biust i w typowej koszulce do koszykówki.
Joseph ConradEast News Joseph Conrad
Roald DahlDaily Express/Hulton Archive/Getty Images Roald Dahl
Hergé, czyli Georges Prosper Remi, belgijski autor komiksów o Tintinie.RDA/Rue des Archives/Forum Hergé, czyli Georges Prosper Remi, belgijski autor komiksów o Tintinie.
Swój pisarski wizerunek kontrolował też Stanisław Lem.Krzysztof Wójcik/Forum Swój pisarski wizerunek kontrolował też Stanisław Lem.

Dr Seuss, a właściwie Theodor Seuss Geisel, słynny amerykański autor książek dla dzieci – u nas najbardziej znany z postaci Grincha, który nienawidzi świąt – pewnie zdziwiłby się, że na sztandary wzięła go amerykańska prawica. Za życia groził przecież pozwami organizacjom pro-life za wykorzystywanie jego kreacji, a jego żona wspierała finansowo działaczy pro-choice. W karykaturach dla dorosłych wyśmiewał prawicę w USA, porównując ją do nazistów, i bagatelizował strach przed komunizmem. W swoich bajkach przemycał wartości, takie jak równość społeczna, ekologia, krytyka konsumeryzmu i wyścigu zbrojeń. Jednak gdy na początku marca jego spadkobiercy ogłosili, że nie będą wznawiać sześciu z jego książek (w Polsce dostępna jest jedynie jedna z nich: „Sam to wszystko widziałem na ulicy Morwowej!”) z powodu „rażących, złych i krzywdzących stereotypów etnicznych i rasowych”, wywołało to powszechne oburzenie prawej strony sceny politycznej za oceanem.

Publicyści i republikańscy politycy chętnie fotografowali się z jego tytułami, z reguły nie tymi, które zostały wycofane, tylko bezpieczniejszymi. Lider Republikanów w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy nagrał film, w którym czyta „Kto zje zielone jajka sadzone” (dalej dostępne w sprzedaży). Fox News, chociaż osiem lat wcześniej ostrzegało, że Dr. Seuss „pierze mózgi dzieciom, zmusza je do nienawidzenia kapitalizmu”, teraz poświęcało większość czasu antenowego na dyskusję o „cancel culture”, czyli kulturze unieważniania czy też wykasowywania, która ma wprowadzać polityczną poprawność i zabierać Amerykanom klasyczne dzieła kultury.

Królica z dużym biustem

„Frustrujące w tej mdłej debacie o Dr. Seussie jest to, że coś, co jest oczywistą próbą zarządzania marką przez spadkobierców, zostało przedstawione jako element wojny kulturowej. Autorzy kierują losami swoich marek cały czas, decydując, co zostawić w druku. Seuss sam się w to bawił, nie godząc się na wznowienia dziś budzących raczej zażenowanie jego młodzieńczych dzieł w stylu »Boners«” – komentował dziennikarz magazynu „Nation” Jeet Heer. „Boners”, podobnie jak „Sam to wszystko...”, należy do wczesnych książeczek tego autora, pisanych w stylu „humoru z zeszytów szkolnych”. Jedna z nich należała do najpopularniejszych publikacji czasów II wojny światowej – sprzedała się w nakładzie ponad 1,3 mln egzemplarzy. Chociaż w latach 30. i 40. były kilkanaście razy wznawiane, to później sam Seuss tego zabraniał. I to jeszcze w czasach, gdy tytułowy „boner” oznaczał tylko „głupią pomyłkę”, na długo przed tym, jak zaczęto w ten sposób określać męski wzwód.

Seuss w 1978 r. sam zmodyfikował „Sam to wszystko…” – azjatycka postać straciła kucyka i żółty kolor rodem z karykatury, przestał też go nazywać „Chinamanem” (co uważano za obelgę), a zaczął: „Chinese man”. Trudno uznać, że zrobił to, aby przypodobać się ówczesnej opinii publicznej – to były czasy, gdy nikt jeszcze nie mówił o żadnym „cancel culture”, sformułowanie „polityczna poprawność” pojawiało się jedynie w niszowych magazynach feministycznych, a na fali wznoszącej był konserwatyzm, co inni twórcy wykorzystywali w zupełnie inny sposób (o tym więcej za chwilę).

Podobne oskarżenia pojawiły się niedawno wobec drugiej części „Kosmicznego meczu” – filmu, w którym znany koszykarz (w pierwszej części z 1996 r. Michael Jordan, w nowej będzie to LeBron James) występuje z królikiem Bugsem i innymi postaciami znanymi z cyklu „Zwariowane melodie”.

„Jeżeli pamiętasz tę pierwszą, miałeś za***iste dzieciństwo, jeżeli dopiero poznasz tę postać w drugiej części, żyjesz w dyktaturze politycznej poprawności” – narzekał na Twitterze Artur Dziambor, polityk Konfederacji, publikując dwa obrazki Loli – partnerki Bugsa. Na jednym z nich królica ma krótki top i podkreślony biust, na drugim jest w typowej koszulce do koszykówki, a nietypowe dla królików części ciała są mniej podkreślone. Abstrahując od tego, że przeseksualizowany obrazek nie pochodził z samego filmu (został stworzony przez fana), no i absurdu sytuacji, w której 39-letni poseł na Sejm wzdycha za dużym biustem postaci z kreskówki, to wytwórnia Warner Bros. podobne rzeczy ze swoimi postaciami ze „Zwariowanych melodii” robiła już dawno, kiedy jeszcze nikt nie krzyczał o „dyktaturze politycznej poprawności”.

Tak zwana „Ocenzurowana jedenastka” po raz ostatni w telewizji pojawiła się w 1968 r. Od tego czasu tylko raz pokazywano ją oficjalnie – na festiwalu filmowym w Los Angeles w 2010 r., z komentarzem kulturoznawcy specjalizującego się w tym, jak Hollywood przedstawiało Afroamerykanów. W tych filmach, których z reguły bohaterami są karykaturalne czarne postacie (np. parodiujące „Królewnę śnieżkę”), nie ma najbardziej znanych bohaterów „Zwariowanych melodii”, ale ich również dosięgło zarządzanie marką przez Warner Bros. Filmy z królikiem Bugsem kiwającym niemieckich nazistów lub Japończyków z czasów II wojny albo uważany za obraźliwy dla Inuitów „Skostniały królik” pojawiają się jedynie w filmach dokumentalnych albo w wyspecjalizowanych wydaniach DVD, ze specjalną przedmową o tym, że „mogą być uznane za obraźliwe”. Gdy w 2001 r. na amerykańskim Cartoon Network odbywał się maraton Bugsa, Warner nie zezwolił na emisję 12 filmów z jego udziałem.

Już Conrad i Żeromski

Gdy w 1897 r. Joseph Conrad chciał opublikować w Stanach swoją powieść „The Nigger of the »Narcissus«”, po namowach wydawcy zdecydował się na zmianę tytułu. Nie wynikała ona z tego, że słowo „nigger” (ang. czarnuch) już wtedy było obraźliwe. Raczej z sugestii, że tytuł odnoszący się do czarnych będzie się słabo sprzedawać. Książka ukazała się więc po raz pierwszy na świecie jako „Children of the sea” („Dzieci morza”), chociaż w kolejnych wydaniach w USA i Wielkiej Brytanii autor już nalegał na swój oryginalny tytuł. Również w Polsce, gdy książka ukazała się w tłumaczeniu (z upoważnieniem autora) w 1923 r. jako „Murzyn z załogi »Narcyza«”, jej tytuł stracił obraźliwy przekaz – słowo „murzyn” ówcześnie nie posiadało większych konotacji negatywnych.

Podobne decyzje podejmował Stefan Żeromski. Gdy napisany przez niego jeszcze przed I wojną romans „Zamieć”, zaczął być drukowany w 1916 r., autor „Syzyfowych prac” uznał wbrew swemu wydawcy, że przekleństwa i sceny erotyczne nie pasują do nowej rzeczywistości i nie wypada mu ich publikować. „Sceny miłosne trzeba poskreślać, o ile się tylko da. Są to rzeczy na teraz niemożliwe” – pisał. Większość z oryginalnej wersji powieści nie zachowała się do dzisiaj – pozostał nam dostęp do tej, która była wersją odpowiednią na czas wojny.

Najsłynniejszym w Polsce przypadkiem tego typu kontroli wizerunku był jednak Stanisław Lem. Przez wiele lat nie zgadzał się on na wznawianie swoich najwcześniejszych i najmocniej przesiąkniętych socrealizmem dzieł. „Dziś jestem zdania, że moje pierwsze powieści science fiction pozbawione są wszelkiej wartości (pomimo że doczekały się licznych wydań i zyskałem dzięki nim światowy rozgłos)” – tłumaczył autor „Solaris”. Nie dotyczyło to jedynie niszowych, ideologicznych potworków w stylu „Jacht »Paradise«”, w którym amerykański przemysłowiec gnębi czarną załogę (w słowach Lema: „potworność” i „straszliwe brednie”), albo „Topolny i Czwartek”, w którym w przyszłości istnieje komunistyczna Polska z drapaczami chmur i ciemiężące ludzi cenzurą USA (w słowach Lema: „socrealistyczne paskudztwo”), ale też chociażby pierwsze (chronologicznie ostatnie) przygody Ijona Tichego, jednego z jego najbardziej znanych bohaterów. Niektóre z jego wczesnych prac przestały być wznawiane już w latach 50., a w 70. nie dodrukowywano już nawet bestsellerów, jak „Astronauci”. Potem autor odmawiał kolejnych wydań, nawet w dziełach zebranych w 2005 r. nie ukazały się wszystkie z nich, np. jedynie po jednym rozdziale z powieści z cyklu „Czas nieutracony”.

Bohlwinkel z Sao Rico

To, co robił Seuss i jego spadkobiercy, też nie jest niczym nietypowym dla autorów książek dla najmłodszych. Hergé, belgijski autor komiksów o Tintinie, po II wojnie przerysował większość swoich wczesnych dzieł – w tych międzywojennych łagodząc np. wątki kolonialne (w nowej wersji np. uczy młodych Kongijczyków matematyki, a nie geografii „ich państwa – Belgii”), a w tych z czasów wojny – antysemityzm i krytykę aliantów. Wróg nie stracił wielkiego nosa, ale z amerykańskiego żydowskiego bankiera Blumensteina stał się Bohlwinkelem z fikcyjnego południowoamerykańskiego Sao Rico.

Roald Dahl zmieniał w „Charliem i fabryce czekolady” pracowników – z pigmejów z Afryki na fikcyjnych Umpa-Lumpasów z Lumpalandii. Richard Scarry, inny popularny autor książek dla dzieci, regularnie modyfikował swoje bajki w kolejnych wydaniach, dodając np. mężczyzn w rolach tradycyjnie kobiecych (np. w kuchni, jadących z wózkiem z dzieckiem) i kobiety w męskich zawodach (np. maszynistki w parowozie). W Stanach szerokim echem odbiła się decyzja Stephena Kinga, który przestał wznawiać swoją powieść „Rage” o młodym uczniu, który zabija nauczycieli i bierze za zakładników kolegów ze szkoły. Gdy autor pisał ją w latach 70., ataki na szkoły nie były jeszcze codziennością amerykańskiego systemu nauczania. Po kilku przypadkach ataków w późniejszych latach, które mogły być inspirowane powieścią (najważniejszymi były atak w stanie Waszyngton, gdzie sprawca zabił 3 osoby, cytując powieść, i atak w Kentucky, gdzie zginęły też 3 osoby i 5 było rannych, a sprawca miał książkę w szkolnej szafce), King zdecydował się ją wycofać ze sprzedaży. Parę lat później opublikował esej „Guns” („Broń”) na temat ataków na szkoły, z którego zysk poszedł na cele charytatywne, a który odnosił się do tej sprawy. „Nigdy za nią nie przeprosiłem i nigdy nie przeproszę. (…) Moja książka ich nie złamała, nie zamieniła w zabójców. Ale widzę ją jako prawdopodobny katalizator, dlatego ją wycofałem” – tłumaczył się King.

Zdarza się też, że podobne decyzje są wycofywane. „Pieśń Południa” z 1946 r., dzieło Disneya, który chciał zarobić na fali popularności „Przeminęło z wiatrem” i nostalgii za dawnymi, rasistowskimi czasami na południu USA (w filmie czarni są zachwyceni, że mogą pracować na plantacji). W czasach hipisów i walki o równouprawnienie czarnych film był „półkownikiem”, zamkniętym na cztery spusty w tzw. krypcie Disneya dla niewygodnych produkcji przez 18 lat. W tym czasie inne ich kreskówki regularnie wracały do kin. Gdy zmienił się polityczny wiatr i do głosu zaczęła dochodzić nowa prawica (najpierw w postaci Nixona, a potem ukoronowana przejęciem władzy przez Reagana), „Pieśń Południa” zaczęła się regularnie w kinach pojawiać – w 1972, 1973, 1980 i 1986 r. Zarabiała więcej niż w momencie premiery, a w Disneylandzie zaczęto nawet za 80 mln dol. budować inspirowaną nią najdroższą kolejkę górską w parku – „Splash Mountain”.

Autor nie jest dumny

Bardzo trudno jest ocenić rzeczywistą skalę procederów związanych z rewidowaniem własnych dzieł. Najczęściej dowiadujemy się o nim tylko w przypadku największych i najważniejszych autorów, jak King i Seuss w USA lub Lem w Polsce. Nie wiemy, czy na przykład będący teraz na świeczniku publicyści zgodziliby się na wznowienie ich książek czy artykułów z czasów PRL, które mogłyby przypomnieć, że zamiast ikonami opozycji byli koncesjonowanymi publicystami i pisarzami. To samo może dotyczyć twórców kojarzonych obecnie z opozycją, a zaczynających swe kariery w objęciach radykalnej prawicy, ale też setek czy tysięcy zupełnie apolitycznych twórców z całego świata, którzy po prostu są zażenowani jakością swoich niektórych (z reguły wczesnych) dzieł.

Większość dzieł wydawanych jest raz – wznowienia to raczej rzadkość niż standard, a żeby ich brak wywołał dyskusję, trzeba być naprawdę rozpoznawalnym. Albo bohaterem jakiejś kontrowersji – jak Marcin Kydryński, którego debiut reporterski „Chwila przed zmierzchem” wywołał oburzenie po 17 latach od premiery, kiedy serwisy plotkarskie przypomniały, że opisywane są tam młode prostytutki. „Przepraszam. W imieniu tamtego dwudziestoparoletniego człowieka, którego prawie już dziś nie pamiętam” – oświadczał autor, dodając, że nie będzie książki wznawiać. Tyle że prawdopodobnie nikt akurat nie miał zamiaru tego robić – od 15 lat była niedostępna w sprzedaży.

Dzieł, z których podobnie jak „Chwila...” autorzy nie są pewnie specjalnie dumni, zapewne jest mnóstwo. O większości nigdy się nie dowiemy, bo zabraknie kolejnych wydań. A dla samych spadkobierców Dr. Seussa decyzja o wycofaniu sześciu książek z pewnością była dobra z biznesowego punktu widzenia. Dwie z nich i tak już nie były wznawiane, bo nie było na nie popytu (i nie było słychać głosów oburzenia z tego powodu). Najbardziej znanej, „Sam to wszystko...”, w ubiegłym roku sprzedano w Stanach 5 tys. egzemplarzy – ułamek tego, co jego najpopularniejsze i dalej wznawiane dzieła, jak „Kto zje zielone jajka sadzone” (338 tys. egz.) czy niewydane w Polsce, będące typowym prezentem na zakończenie szkoły „Oh, the Places You’ll Go!” (513 tys.). A zaraz po burzy związanej z krytykowaną na prawicy decyzją na 10 najczęściej kupowanych książek na Amazonie dziewięć stanowiły właśnie tytuły… Dr. Seussa. Właśnie tych książek, których sprzedaży chcą spadkobiercy.

Polityka 14.2021 (3306) z dnia 30.03.2021; Kultura; s. 94
Oryginalny tytuł tekstu: "Wydania poprawione"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama