Oparta na sprawdzonym muzycznym schemacie ABBY – podobieństwo do „The Winner Takes It All” nie jest bez znaczenia – piosenka Loreen świetnie obnażyła schematy decyzyjne rządzące Eurowizją. Po pierwsze, liczy się wykonanie. W tym wypadku rewelacyjne, nieosiągalne dla większości startujących artystów. Po drugie, fałszywa ballada, z mocnym przełamaniem w sferze nastroju i tempa, to ciągle nurt, który wywołuje emocje głosujących. Po trzecie, powroty są możliwe – Loreen publiczność eurowizyjna już zna, wygrała ten konkurs drugi raz, zresztą jako pierwsza kobieta w historii.
Po czwarte wreszcie, po zeszłorocznym zbiorowym geście poparcia dla Ukrainy (która w tym roku przysłała dużo słabszy utwór i zajęła szóste miejsce) wracamy do starej sieci sympatii – i konkurs zdominował zawsze przychylnie oceniający swoje propozycje układ europejskiej Północy, z trójką (poza Szwecją także Finlandia na miejscu drugim i Norwegia na piątym) krajów skandynawskich w ścisłej czołówce. 50. rocznicę historycznego zwycięstwa grupy ABBA Szwedzi będą więc świętować za rok u siebie.
Mieli swoją Blankę w domu
Drugie miejsce zajął fiński miłośnik Rammstein, czyli Käärijä, z lekko kabaretowym, techno-metalowym utworem „Cha Cha Cha” (drugi nurt stale obecny podczas konkursu), a trzecie – Izraelka Noa Kirel i „Unicorn”, scenicznie dużo lepsza wersja tego, co pokazała Polska piosenką „Solo” Blanki, sklasyfikowaną ostatecznie na 19.