To miał być wieczór Taylor Swift. I był, choć autorka płyty „Midnights” bijąca ostatnio wszystkie rekordy za sprawą głośnej trasy The Eras Tour nie zdominowała samodzielnie 66. edycji nagród Grammy. Wyszła z Crypto.com Arena w Los Angeles z dwiema statuetkami i podzieliła się naręczem głównych nagród z konkurentkami. Kobiety bowiem zdominowały tę galę jak jeszcze nigdy w historii.
Swift wyprzedza Simona, Sinatrę i Wondera
W kolekcji Swift były to Grammy numer 13 i 14. Tę pierwszą otrzymała w kategorii Najlepszy wokalny album pop, przy okazji informując, że już w kwietniu wyda nową płytę, „The Tortured Poets Department”. Ważniejsza była nagroda numer 14, czyli statuetka za Najlepszą płytę roku – to najwyżej ceniona w całej litanii niemal stu kategorii Grammy.
Odbierając złoty gramofon z rąk Celine Dion, Swift pobiła kolejny rekord – stała się samodzielną liderką klasyfikacji, wyprzedzając trzech męskich bohaterów – Paula Simona, Franka Sinatrę i Steviego Wondera – którzy płytę roku na Grammy zdobywali trzykrotnie. Swift na scenę zabrała nagradzanego (także w tym roku) producenta Jacka Antonoffa oraz Lanę Del Rey – przyjaciółkę, a zarazem konkurentkę w tegorocznym wyścigu. „Chciałabym powiedzieć, że to najlepszy moment mojego życia. Ale tak samo szczęśliwa czuję się, kiedy kończę piosenkę, kiedy nagrywam wideo albo odbywam próby z moją grupą taneczną i zespołem” – mówiła zwyciężczyni.
Czytaj też: Fenomen Taylor Swift. To historia z czarnymi charakterami
Cyrus, Mitchell, Eilish, Boygenius
Swoją pierwszą nagrodę Grammy zdobyła Miley Cyrus za przebój „Flowers”, za chwilę miała zresztą okazję wykonać tę piosenkę na żywo, wplatając w tekst spontaniczne okrzyki radości z triumfu. Faworyzowana przez krytyków SZA, odebrała dwie statuetki w kategoriach R&B i jeszcze nagrodę za duet z Phoebe Bridgers. Billie Eilish wyszła z sali z dwiema nagrodami: w ważnej kategorii Piosenka roku oraz za utwór napisany do medium wizualnego. W obu przypadkach wygraną przyniósł jej przebój z filmu „Barbie” – „What Was I Made For”. Najlepszą nową artystką została soulowa wokalistka Victoria Monét. Bez nagród wyszły tylko Lana Del Rey (nominowana pięciokrotnie) i Olivia Rodrigo (sześć nominacji). Szczególnie w wypadku tej drugiej można mówić o pewnym zaskoczeniu.
To jednak nie koniec kobiecych przewag na tegorocznej gali Grammy. Żeńskie supertrio Boygenius zdominowało kategorie rockowe, odbierając łącznie trzy statuetki za swój znakomity album „The Record” i utwór „Not Strong Enough”, a w kategorii Najlepsza piosenka rockowa symbolicznie pokonując duet autorski Micka Jaggera i Keitha Richardsa z The Rolling Stones. Wychodziły zachwycone – tym bardziej że Phoebe Bridgers, członkini formacji, okazała się najczęściej nagradzaną w tym roku artystką w ogóle.
Nie zabrakło wielkich powrotów na scenę. Joni Mitchell, 80-letnia zwyciężczyni kategorii folkowej (za wydany w zeszłym roku album „Joni Mitchell at Newport”) wystąpiła na gali Grammy po raz pierwszy. Jej wykonanie klasyka „Both Sides Now” było jednym z bardziej wzruszających momentów wieczoru. Jednym z najbardziej oczekiwanych był występ Billy’ego Joela, uwielbianego w Ameryce nestora piosenki, przez lata walczącego z uzależnieniami i mającego kłopoty zdrowotne. Teraz wraca na scenę – opublikował pierwszą nową piosenkę od 17 lat, „Turn the Lights Back On”, i zaśpiewał ją w towarzystwie grającej na wiolonczeli Laufey, islandzkiej artystki także uhonorowanej w tym roku jedną ze statuetek.
Panie, panowie i wszyscy pomiędzy
Nagród podczas całego wieczoru jest – jak zwykle – mnóstwo. Można je otrzymać za teksty do książeczki płyty, a także w wielu technicznych dziedzinach. Poszerza się stopniowo krąg latynoskich Grammy – osobną szeroką dziedzinę stanowi np. muzyka meksykańska. A nagrodę za audiobook zdobyła w tym roku – choć nie stawiła się po jej odbiór – Michelle Obama.
Jak co roku imponuje szerokość i różnorodność kulturowa amerykańskiego rynku – wiele spośród najciekawszych wydarzeń ma miejsce podczas wcześniejszej ceremonii Grammy Premiere. I tu widać jeszcze mocniej wiatr zmian. Wracało hasło „Panie, panowie oraz wszyscy pomiędzy”, rzucane przez Justina Trantera – osobę prowadzącą tę część wieczoru, nieidentyfikującą się jako mężczyzna ani kobieta. Wracało także przy tak tradycyjnie odbieranych kategoriach jak country, blues czy Americana. I to w nich zmienia się najwięcej. Dość powiedzieć, że dwie spośród największych gwiazd współczesnej sceny country, pojawiające się zresztą na Grammy w tym roku – Brandi Carlile i Brandy Clark, uhonorowane za wspólny duet w „Dear Insecurity” – są lesbijkami otwarcie angażującymi się w sprawy społeczności LGBT.
Killer Mike z Grammy i w kajdankach
Kategorie rapowe zdominował Killer Mike, kluczowa postać amerykańskiej sceny hiphopowej i zarazem lewicowy aktywista, gorąco wspierający w wyborach kandydaturę Berniego Sandersa. W ciągu kilkunastu minut odebrał nagrody za najlepsze wykonanie utworu rapowego, za rapowany utwór i album. Tańczył z radości na scenie, krzyczał „Marzenia się spełniają” i ściskał swoich współpracowników. Jeszcze tej samej nocy został jednak wyprowadzony z Crypto.com Arena w kajdankach. „Poważnie?!” – krzyczał w stronę policjantów. Za kulisami zastanawiano się, czy to się dzieje naprawdę, czy to tylko zaplanowany performans.
W ciągu kilku godzin pojawiło się oświadczenie policji w Los Angeles, która informowała, że rapera zatrzymano w związku z zarzutami o naruszenie nietykalności cielesnej, które nie miało miejsca podczas gali Grammy – i że wkrótce zostanie zwolniony. Nie potwierdził tego jeszcze sam gwiazdor w swoich mediach społecznościowych. Ostatnia rzecz, którą można tu przeczytać, to właśnie owo rzucone podczas Grammy hasło „Marzenia się spełniają”.