Ostentacyjna, wołaczowa pewność, z jaką Marek Węcowski zatytułował swoją książkę poświęconą antykowi, wybudziła mnie z trwożliwej komy, w jaką popadam na widok świata współczesnego. Autor krzyczy „Tu jest Grecja!” i najwyższy czas się budzić, sięgnąć po Tukidydesa, przestać się bać, uruchomić szare komórki, rozpocząć pracę krytycznego myślenia. Dawno nikt w Polsce tak nie pisał o historii.
Istniała tylko przeszłość
Węcowski, wybitny akademik, dał książkę żywą, omijającą rafy kazuistyki szkolnej, dokonującą błyskawicznego jak dalmierz pomiaru świata antycznego, na ruinach którego budujemy nadzieje na jakąś przyszłość, najczęściej nie zdając sobie z tego sprawy. I chyba od kategorii czasu wypada zacząć lekturę tej zadziwiającej książki. Węcowski przypomina, że ludzie antyku postrzegali czas w radykalnie obcy nam sposób. Mianowicie istniała tylko przeszłość. To ona jako mitologiczne, homeryckie upostaciowienie stała przed oczami każdego Greka. Natomiast to, co czaiło się za plecami, czyli przyszłość – jak cień stało za, a nie przed człowiekiem – było niewidoczne, ontologicznie puste, nie zdejmowało snu z powiek synów i córek Hellady. Ewidentnie przeceniamy przyszłość, zdaje się mówić Węcowski, i jednocześnie robi wszystko, żeby ona na mocy retardacji była wciąż możliwa.
Zatrzymujemy więc akcję naszego delirycznego tu i teraz i na 300 stronach jesteśmy w świecie, który dziś jawi nam się jako ramotka, turystyczna atrakcja, nie do końca realne podglebie i determinanta tego, kim faktycznie jako ludzie Zachodu jesteśmy lub do czego aspirujemy. Tymczasem Węcowski dowodliwie i bez silenia się na specjalne aktualizacje dokonuje przeglądu – dajmy na to demokracji ateńskiej – tak, żebyśmy poczuli uwewnętrzniony, tożsamościowy dreszcz.