Władysław Hasior odszedł 14 lipca 1999 r. Mówi się o nim jako pionierze pop-artu zza żelaznej kurtyny i arcymistrzu sztuki asamblażu. Nie ulega wątpliwości, że stworzył charakterystyczny język wizualny. Jego sztuka należy już do polskiego kanonu ubiegłego stulecia, bez twórczości Hasiora opowieść o niej byłaby niekompletna. Słowem: klasyk. Kim był ten „europejski Rauschenberg”, powtarzając za tytułem krakowskiej wystawy sprzed dekady? Przy okazji rocznicy podejmijmy niełatwą próbę przybliżenia odpowiedzi na to pytanie.
Voyage, voyage
Punktem zwrotnym dla Hasiora była podróż do Paryża. Był w mieście między 1959 a 1960 r. Wyjazd za żelazną kurtynę młodemu artyście umożliwiło stypendium francuskiego rządu. W stolicy Francji (nieformalnie) studiował pod okiem Ossipa Zadkine’a. Warto dodać, że to ten sam wybitny rzeźbiarz, który zrujnowanej Warszawie (rzekomo) chciał podarować pomnik „Rozdarte miasto” (obiekt stanął ostatecznie w Rotterdamie).
Natomiast Paryż – pierwotne epicentrum surrealizmu – zmienił Hasiora i jego sztukę już na zawsze. Stanowił moment zwrotny dla twórcy (rocznik 1928), który wówczas dopiero skończył trzydziestkę. Krótko po powrocie doczekał się w Polsce swojej pierwszej indywidualnej wystawy.
Sztandar wprowadzić
W połowie lat 60. artysta zaczął tworzyć swoje słynne sztandary. Ich różnorodność i oryginalność po upływie wielu lat jest zadziwiająca. Hasiora miały zainspirować proporce wojskowe, jak również kościelne chorągwie. W historii polskiej sztuki zapisał się zorganizowany w 1973 r. przez twórcę „Pochód sztandarów” podczas Święta Kwitnącej Jabłoni w Łącku. Miejscowi strażacy nieśli 20 stworzonych przez Hasiora sztandarów, wydarzenie obserwowało kilkadziesiąt tysięcy widzów.