Kultura

„Pod wulkanem”. Polacy wybrali swojego kandydata do Oscara. Mało kto się tego spodziewał

Kadr z filmu „Pod wulkanem” Kadr z filmu „Pod wulkanem” mat. pr.
„Pod wulkanem” Damiana Kocura będzie ubiegał się o nominację do Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy. Mało kto spodziewał się takiej decyzji, z ocenami trzeba jednak poczekać do premiery w Gdyni.

Film portretuje sytuację ukraińskiej rodziny, którą wybuch pełnoskalowej wojny zastaje poza krajem. Jak informują twórcy, to wnikliwy obraz stanu emocjonalnego młodej, inteligenckiej rodziny Kovalenków, którzy przebywają na wakacjach na Teneryfie. Ich powrót do Kijowa okazuje się niemożliwy. W jednej chwili z turystów stają się uchodźcami. Światowa premiera dramatu odbyła się kilka dni temu w Toronto. W Polsce zostanie zaprezentowany na otwarcie festiwalu w Gdyni w najbliższy poniedziałek.

Chleb i sól

Jest to drugie pełnometrażowe dzieło Damiana Kocura, który zasłynął z metody obserwacyjnej, zbliżonej do dokumentu. Dwa lata temu nakręcił kontrowersyjny debiut „Chleb i sól”, dramat społeczny o nienawistnym stosunku młodych Polaków do emigrantów i uchodźców. Całkowicie pominięty przez jurorów w Gdyni film zyskał międzynarodowe uznanie i prestiżowe wyróżnienia m.in. na festiwalach w Wenecji, Antalyi, Cottbus, Gijon, Kairze. „Polityka” nagrodziła go nominacją do Paszportu.

Kocur ma 41 lat. Pochodzi z Katowic. Gdy po zdaniu matury nie dostał się na studia, podjął pracę w fabryce, w której jego rodzice spędzili całe życie. Stał przy taśmie w systemie trzyzmianowym. Wytrzymał kilka miesięcy. Obecnie jest doktorantem w Szkole Filmowej w Łodzi, ukończył realizację obrazu filmowego, telewizyjnego i fotografię na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Ma też licencjat z germanistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. W międzyczasie zarabiał na utrzymanie jako tłumacz.

Jego wrażliwe społecznie kino (ma też na koncie wiele krótkich metraży) często rozgrywa się na prowincji, na ekranie zacierają się granice między fabułą a dokumentem, a przed kamerą stają nieprofesjonalni aktorzy. W „Chlebie i soli” – historii inspirowanej głośną tragedią w Ełku, gdzie w noc sylwestrową z 2016 na 2017 r. tunezyjski pracownik baru z kebabem śmiertelnie ranił Polaka, który ukradł z baru napoje – zagrali muzycy, m.in. pianiści Tymoteusz i Jacek Biesowie i raper Intruz.

Pod wulkanem

W „Pod wulkanem” też występują naturszczycy, ale do głównych ról zaangażowani zostali profesjonalni aktorzy. Anastasiia Karpienko to obecnie najpopularniejsza aktorka Ukrainy, laureatka m.in. festiwalu w Locarno. Jej mąż, dźwiękowiec, walczy na froncie od dwóch lat. Roman Lutskyi zagrał tytułową rolę w „Hamlecie” w reżyserii Mai Kleczewskiej w Teatrze Polskim w Poznaniu.

O nominację ubiegało się w sumie dziesięć tytułów, m.in. „Kobieta z…” Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta, „Kos” Pawła Maślony oraz „Minghun” Jana P. Matuszyńskiego. Wyboru dokonywało jedenastoosobowe gremium. Zasiadali w nim m.in. Krystyna Janda, Grażyna Torbicka, Artur Liebhart, Sławomir Idziak oraz szefowie najważniejszych instytucji kultury związanych z kinem.

Decyzja Komisji Oscarowej, której przewodniczył autor „Idy” i „Zimnej wojny” Paweł Pawlikowski, nie była jednomyślna. Jak zdradzają członkowie jury, po burzliwych i dość trudnych obradach ostatecznie wygrał film „zrealizowany w ascetycznej formie, dotykający najtrudniejszych tematów współczesności: wojny i migracji, pozostawiający widzów z poczuciem, że każdy z nas może znaleźć się pod budzącym się wulkanem”.

Dla niektórych zaskakujące jest też to, że wśród zgłoszonych propozycji zabrakło naszego najgłośniejszego filmu pokazywanego w tym roku w Cannes, czyli „Dziewczyny z igłą” Magnusa von Horna. Dramat psychologiczny o kobietach aborcjonistkach będzie miał jednak szansę. Z nieoficjalnych przecieków wiadomo, że jako swoją produkcję zamierzają go zgłosić Duńczycy (polski udział przy realizacji był mniejszościowy).

Z kim walczymy o Oscary

Z kim przyjdzie Kocurowi powalczyć o nominacje 97. edycji nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej? Na razie niespełna połowa uprawnionych krajów ujawniła swoje kandydatury. Znana jest m.in. propozycja Czech. Jest to nagrodzony przez publiczność w Karlowych Warach dramat historyczny „Vlny” Jiříego Mádla. Akcja toczy się w pamiętnym 1968 r. Bohaterem jest zmuszony do współpracy z bezpieką dziennikarz publicznego radia.

Portugalia postawiała w tym roku na nagrodzony za reżyserię w Cannes dramat poetycki „Grand Tour” Miguela Gomesa. To historia kobiety, która rusza w ponadczasową podróż przez kraje południowo-wschodniej Azji, a właściwie w pogoń za porzucającym ją narzeczonym. Wyrafinowana, ambitna, ale wyłącznie dla koneserów przypowiastka ma poważne szanse na znalezienie się na shortliście. Warto przypomnieć, że Portugalia nigdy jeszcze nominacji oscarowej nie otrzymała.

Ciekawy przypadek to Francja, gdzie o narodową reprezentację walczyły trzy gorące tytuły. Przebojową epopeję historyczną „Hrabia Monte Christo” Matthieu Delaporte’a i Alexandra de la Patellière’a obejrzało w czasie wakacji kilka milionów Francuzów. Realizacja pochłonęła blisko 50 mln euro. To najdroższa tegoroczna produkcja nad Sekwaną – na wskroś francuska, bo to adaptacja słynnej powieści Alexandra Dumasa, należącej również do światowego kanonu. „Hrabia Monte Christo” zebrał solidne recenzje w amerykańskiej prasie i mediach. Peter Debruge z „Variety” nazwał film „prawdziwym triumfem” i „oszałamiającą, emocjonalnie satysfakcjonującą opowieścią przygodową”.

Nieoczywistą propozycją były „Wszystkie odcienie światła” hinduskiej reżyserki Payal Kapadii, duża międzynarodowa koprodukcja ze znaczącym wkładem finansowym m.in. Indii, Holandii i Włoch. Rzecz rozgrywa się w zatłoczonym Mumbaju w środowisku pielęgniarek, uhonorowana została Grand Prix w Cannes i była pokazywana na Nowych Horyzontach. „Film – zachęcał Marcin Pieńkowski, dyrektor wrocławskiego festiwalu – kreśli niezwykle czuły portret kobiecej przyjaźni. To kino przepełnione nadzieją i miłością do często okrutnego świata, czułe i nasycone autentyzmem (Kapadia zaczynała jako dokumentalistka), a jednocześnie metafizyczne. To również błyskotliwie zmontowana symfonia wielkiego miasta, które niekiedy tłamsi uczucia swoich mieszkańców”.

Ostatecznie Francuzi w środowy wieczór zdecydowali, że o Oscary zawalczy canneński przebój: „Emilia Pérez” Jacques’a Audiarda – szalony musical łamiący wszelkie zasady gatunkowe, też zresztą pokazywany we Wrocławiu. To rzecz o tranzycji szefa meksykańskiego kartelu narkotykowego. W kinach film pojawi się pod koniec roku, niestety na krótko, gdyż kupił go do dystrybucji Netflix. Hiszpańskojęzyczna „Emilia Pérez” z popisową rolą Karli Sofíi Gascón wymieniana jest w gronie oscarowych faworytów w wielu innych kategoriach, m.in. za najlepszy film, aktorskie kreacje (oprócz Gascón także dla Zoe Saldañy, Seleny Gomez, Adriany Paz) i reżyserię. 72-letni Audiard („W rytmie serca”, „Paryż, 13 dzielnica”) przeżywa obecnie drugą młodość. Niespełna dekadę temu zdobył Złotą Palmę za „Imigrantów”, wcześniej jego „Prorok” był nominowany do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.

Termin wszystkich zgłoszeń upływa 3 października. Listę nominowanych poznamy 17 stycznia przyszłego roku. Uroczystą galę wręczenia Oscarów zaplanowano na 2 marca 2025 r.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną