Po pierwsze, nie szkodzić
Klata, Kleczewska i nowe rządy w teatrach. Wszyscy wyciągnęli wnioski z katastrofy
„Jesteśmy częścią kultury śródziemnomorskiej i transatlantyckiej, i przypominanie o tym Zachodowi i manifestowanie tego Wschodowi jest polską racją stanu. Teatr Narodowy ma zaś obowiązek być częścią polskiej racji stanu. Z kolei przypominanie o tym nam, w Polsce, jest naszą jedyną szansą na przetrwanie, co wielokrotnie udowodniła nasza własna historia. To, co było, może przyjść” – definiował Jan Klata misję narodowej sceny w swojej aplikacji konkursowej. Na tę wizję, popartą 20-letnią karierą reżyserską i doświadczeniem dyrekcji w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie (2013–17), zagłosowało troje z pięciorga członków komisji, a na końcu podpisała się pod nią także ministra kultury Hanna Wróblewska.
Pięcioletnia kadencja dyrektorska Klaty rozpocznie się 1 września i wedle zapewnień reżysera ma być świeższą wersją działań poprzedników: szefującego Narodowemu od 1998 r. Krzysztofa Torończyka i Jana Englerta, dyrektora artystycznego od 2003 r. W swoim programie Klata stawia na interpretacje klasyki – od antyku, przez Szekspira i polski romantyzm, z lekką domieszką współczesności. Sam zamierza wrócić do „Termopili polskich” Tadeusza Micińskiego, którymi w 2014 r. we wrocławskim Teatrze Polskim komentował rosyjską aneksję ukraińskiego Krymu: „fantasmagorii o przeklętym losie skrwawionych ziem, czyli naszej części Europy. O Polsce, Rosji, Ukrainie, o cieniu, który Fatum rzuca na kolejne pokolenia armatniego mięsa Historii”.
Konserwatywny buntownik
Klata zaczynał jako buntownik: z irokezem na głowie, różańcem w kieszeni, mocnymi deklaracjami i ostrymi, wzbudzającymi debaty spektaklami, z których część przeszła do historii polskiego teatru. Jako dyrektor Starego Teatru dał przyszarzałej scenie nowy blask, sprowadził różnorodnych reżyserów (świetne spektakle zrealizował tu duet Strzępka-Demirski), odmłodził zespół i publiczność.