Ariadna wśród androidów
Mariusz Treliński dla „Polityki”: „Ariadna” to jedna z najpiękniejszych oper na świecie
DOROTA SZWARCMAN: – Ostatnio zachwyca się pan operami Richarda Straussa, zapowiada się seria inscenizacji.
MARIUSZ TRELIŃSKI: – Półtora roku temu w Operze w Lyonie wystawiłem „Kobietę bez cienia”, którą sprowadzamy do Warszawy. Teraz „Ariadna”, a potem „Salome” we Wrocławiu i Lyonie, w nowej inscenizacji, innej niż ta sprzed dziewięciu lat. Długo szukałem swojego miejsca w operze i dziś połączenie tekstów Hofmannsthala, które są wyzwaniem intelektualnym, z przepiękną muzyką Straussa uważam za ideał.
„Ariadna” jest teatrem w teatrze. Prolog to wielkie zamieszanie przed wystawieniem nowej opery w posiadłości bogacza. Młodziutki, ambitny Kompozytor (rola na głos żeński) dowiaduje się, że jego dzieło ma być wykonane jednocześnie z występem trupy komediowej.
Prolog jest realistyczny, wygląda jak prawdziwa próba do spektaklu. Nie ma dekoracji, śpiewacy chodzą po scenie, panuje chaos. Widzimy przygotowania, przymiarki kostiumów, kamery, dymy. Ilustracyjności nigdy nie lubiłem, ale tu mamy autentyczny zapis dynamicznej twórczej pracy. Widzimy artystów, którzy szukają głębi, celebrytów, młodszych i starszych, ludzi sztuki i mecenasów. Jedną rzecz zmieniamy: naszą bohaterką jest Kompozytorka, to postać kobieca. Nie jest tak młoda jak u Straussa, ma już za sobą jakąś historię. I to daje nową perspektywę interpretacji: jako kobieta Kompozytorka, pisząc o Ariadnie, pisze poniekąd o sobie, to jest jej alter ego. Mają wiele cech wspólnych: obie są samotne wśród innych postaci i obie są głęboko idealistyczne.
A w dzieło Kompozytorki-idealistki ingeruje ktoś, kto na sztuce się nie zna. Dziś również mamy takie sytuacje.
Od początku, a przymierzam się do „Ariadny” od sześciu lat, uważałem, że wbrew tradycji wystawienniczej ten Prolog nie jest komedią.