Goniec świata
David Byrne, fenomen w garniturze. Z każdym albumem wymyśla siebie na nowo
Trzeba było 73-letniego weterana sceny rockowej, żeby odpowiedzieć na głośny esej Rebekki Solnit „Mężczyźni objaśniają świat”. Zawierał definicję mansplainingu: protekcjonalnej formy tytułowego objaśniania rzeczywistości kobietom, która doczekała się u nas zgrabnego odpowiednika „tłumaczyzm”. Tyle że David Byrne na nowym albumie odwraca sytuację i sugeruje, że zjawisko ma też swój rewers: to kobiety muszą mu wyjaśniać w życiu zawiłości relacji i motywacji.
„Ona tłumaczy mi, co się dzieje w filmach, które oglądamy/ Po co to zrobili? – pytam. – Dlaczego przestali?” – śpiewa Byrne. A tekst napisał w charakterystycznym dla siebie stylu: szczypta zwyczajnych obserwacji podanych z ciepłym dystansem. Bezradność z domieszką dziaderstwa, ale zarazem otwartość, która każe szukać w innych tego, co nas ciągnie do góry. Afirmacja życia, poszukiwanie szczęścia. O sobie, można mieć wrażenie, pisze – także z dystansem – w tekście piosenki „My Apartment Is My Friend” z najnowszej płyty, bo w pandemii każdy musiał się zaprzyjaźnić z własnym mieszkaniem. No i w „The Avant Garde”: „Jeśli chcesz zajść daleko w życiu na pełnej petardzie/ Jest tylko jeden warunek: musisz być w awangardzie”.
Czytaj też: Kto zepsuł zespół? W muzyce królują dziś soliści. Tu nie chodzi tylko o pieniądze
Wyjść poza Zachód
Ta awangardowość w wypadku Davida Byrne’a oznaczała przede wszystkim artystyczną uczciwość. Zwykle wiąże się to z koniecznością wymyślania siebie na nowo. W wypadku najnowszego albumu „Who Is The Sky?