Olga Tokarczuk to w pokoleniu dziś już czterdziestoletnich pisarzy jedno z najgłośniejszych nazwisk. Uznana w połowie lat 90. za nadzieję polskiej prozy, autorka, która swym talentem przełamała kryzys fabuły w polskiej powieści, szturmem zdobyła sympatię rzeszy czytelników zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Ale jej twórcze życie nie było usłane różami. Rękopis debiutanckiej powieści „Podróż ludzi Księgi” został odrzucony przez profesjonalne wydawnictwa i pisarka, by książka w ogóle się ukazała, musiała ją współfinansować. Także późniejsze powieści, „Prawiek i inne czasy”, „Dom dzienny, dom nocny”, oraz zbiory opowiadań, „Szafa”, „Gra na wielu bębenkach” – choć przychylnie przyjmowane przez czytelników, spotykały się ze zróżnicowaną reakcją krytyki. Były pochwały, ale i nie szczędzono pisarce mało wyrafinowanych złośliwości za – jak twierdzili malkontenci – uprawianie prozy nadmiernie uproszczonej, staroświeckiej, oferującej zredukowany obraz świata.
Obecnemu rozstrzygnięciu NIKE pikanterii dodaje fakt, że jeden z jurorów nagradzających dziś „Biegunów”, posunął się niegdyś w publicznej wypowiedzi do nazwania Olgi Tokarczuk „Jennifer Lopez polskiej literatury”.
Istotą pisarstwa autorki „Prawieku” jest zmienność i ewolucja. Tokarczuk nie powiela własnych pomysłów, nawet jeśli przynoszą jej sukces, tylko wciąż szuka nowych form wyrazu artystycznego. Po bestsellerowym „Prawieku”, swoistej sadze rodzinnej, utrzymanej w magicznej atmosferze polskiej prowincji, sięgnęła w następnej książce – „Domu dziennym, domu nocnym” - po ambitną formułę powieści filozoficzno-metafizycznej, ryzykując wiele. Ale i tym razem wygrała – zarówno artystycznie, jak i rynkowo.