Tytuł oryginalny, po prostu „Goethe!”, był jeszcze mniej ekscytujący. Niech zatem będzie, że zakochany, co zresztą widać na ekranie. Jest rok 1772, młody Goethe (Alexander Fehling) zdaje egzamin doktorski na wydziale prawa, lecz zamiast odpowiadać na konkretne pytania surowych profesorów, poetycko improwizuje, więc sprawdzian kończy się oczywistą porażką. Wpływowy ojciec, który dalej się upiera, by syn został adwokatem, wysyła go na staż do Wetzlar.
Na wygnaniu Johann natychmiast zakochuje się w śpiewaczce Lotcie Buff, prostej, lecz wrażliwej dziewczynie z pobliskiej miejscowości. Tak się jednak pechowo składa, że chórzystką interesuje się pryncypał praktykanta, niejaki Kestner (w tej roli jeden z najlepszych niemieckich aktorów Moritz Bleibtreu), który ma tę przewagę nad początkującym poetą, że jest radcą dworu i człowiekiem majętnym.
No i mamy tu typowy romantyczny trójkąt: dziewczyna jednego kocha, lecz z rozsądku wychodzi za drugiego. Odrzucony cierpi. Wiedział coś o tym wieszcz Adam podobnie potraktowany przez Marylę. Dodajmy, że jeszcze bardziej nieszczęśliwie kocha się przyjaciel Goethego, którego wybranką została kobieta zamężna. Nie miał innego wyjścia, musiał się zastrzelić. Zresztą Goethe też się przymierzał, na szczęście bez powodzenia.
Film starannie zrobiony, choć przydałoby się trochę więcej lekkości i poetyckiej weny. W każdym razie daleko mu do „Zakochanego Szekspira”, co nie znaczy, że stratfordczyk kochał bardziej niż autor „Cierpień młodego Wertera”.
Zakochany Goethe, reż. Philipp Stolz, prod. Niemcy, 100 min