Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Polak i morze

Kawiarnia literacka

Polak w ciepłych krajach. Zimą. Blady. Spasiony. Poparzony przez słońce.

W hawajskiej koszulce w palmy, w białych skarpetkach do sandałków. W lewej ręce trzyma komórkę, którą kręci filmik o spadającym wodospadzie. W prawej – pederastkę z paszportem i pieniędzmi. Na szyi ma wieniec z kwiatów. Jeszcze wczoraj obżerał się przez Wigilię i święta, zborsuczały od zimy, teraz nagle, wyniesiony samolotem do Afryki, na Kubę, do Tajlandii, odarty z zimowych płaszczy rumieni się, opala na czerwono, spala. Jacy jesteśmy w ciepłych krajach?

Przestałem wyjeżdżać zimą. Raz, że zbrzydziło mnie to „duty free life”, sztuczne uśmiechy w samolotach, hotelach i sztuczne namiętności za dwadzieścia dolarów. Amigo, amigo... Dla południowców wszyscy jesteśmy „amigo”, byle za dwadzieścia dolców. Polakowi jakoś miło poczuć się na Kubie, jak dawniej czuł się w Polsce „Niemiec z Enerefu”. Wszystko to jest dobre na pierwszych pięć wyjazdów, ale potem zaczyna przerażać. Kac po tych baletach jest zresztą przemożny. Patrzę na przykład po powrocie z Kuby na lotnisko Okęcie i wydaje mi się, że trafiłem na Kołymę, na Tagankę, że to jakiś obóz i baraki. Brudne i szare, jakby po pożarze. Wszyscy wściekli, popychają mnie, nikt nie mówi do mnie: „ser”, nikt nie pomaga wnieść bagażu, a zaraz wpier… dostanę, bo opalony. A opalony w środku zimy to się wyróżnia. A jak się wyróżnia, to wpier… Po cholerę na solarium łaził, jak jakiś pedał? Po powrocie więc nikt mnie nie kocha, nawet za 20 dol., a w zakurzonym mieszkaniu witają czule rachunki i ponaglenia do zapłaty. W tym wszystkim natykam się na piasek na dnie walizki, oglądam siebie na zdjęciach z tej innej planety, uśmiechnięty od ucha do ucha, i patrzę na mój barak, moją Kołymę i Tagankę. Brr, jak tu zimno. A za oknem centralnie ktoś rozwala ławkę.

Polityka 10.2010 (2746) z dnia 06.03.2010; Kultura; s. 67
Oryginalny tytuł tekstu: "Polak i morze"
Reklama