Z wypiekami na twarzy zacząłem go kartkować, odnajdując w nim istne perełki, wypowiedziane przez mojego profesora, a potem skrzętnie zanotowane przeze mnie. Ów profesor miał obsesję zbliżającego się konfliktu atomowego i podczas weekendów budował schron przeciwatomowy na działce rekreacyjnej za miastem. Ponieważ nikt normalny nie chciał mu pomóc w budowaniu schronu, sprytny nauczyciel licealny wykorzystywał do pracy ręce uczniów, których wcześniej terroryzował oceną niedostateczną na świadectwie.
Jak wiadomo, powtórka roku z powodu wychowania fizycznego lub przysposobienia obronnego była hańbą, więc wszyscy ci młodociani pacyfiści, punki, w tym ja, kopaliśmy ogromną dziurę, a potem robiliśmy inne rzeczy, aby powstał schron profesora. Profesor nie był złym człowiekiem. Dawał nam jeść i pić podczas kopania oraz zaklinał się, że jeśli któryś z nas się nawróci i przestanie na lekcjach śmiać się z wojska, to używając swoich znajomości załatwi po maturze każdemu chętnemu z naszej brygady budowlanej miejsca w Wyższej Szkole Wojsk Kwatermistrzowskich w Poznaniu. Czasy były wtedy trudne, oferta ciekawa. Kto jak kto, ale kwatermistrz mógł mieć prawie wszystko. Okradając armię oczywiście. Szczęśliwie, nikt z nas nie skorzystał z oferty nauczyciela. Budowy schronu nie dokończyliśmy, bo profesor zmarł nagle nie z powodu ataku jądrowego, lecz zwyczajnego ataku serca.
W odnalezionym zeszycie przeczytałem takie zdania: Wojsko jest tarczą narodu! Wojsko na szczytach gór jest czasami powyżej chmur! Od czasu do czasu kapitan spogląda do atlasu! Torfowiska płoną, dniami, miesiącami i latami, co nie znaczy, że armia nie potrafi ich ugasić!