Tymczasem tak się składa, że ilekroć pojadę gdzieś na cekańskie południe, za fasadami kamienic i szynków, w witrynach sklepów i muzeów widzę głównie smutek, rozpad i Angst, z których wyrosły książki Kafki i Musila. Czasami wrażenie to jest szczególnie silne – tak było w ciemnej sali Muzeum Miasta Stołecznego Pragi, gdzie w ogromnej, nakrywającej ponad 20 m kw. gablocie można oglądać model Pragi w skali 1:480, metodycznie wycinany, malowany i sklejany w latach 1826–37 przez Antonína Langweila.
Ojciec Tristrama Shandy, gentlemana, twierdził, że nadane na chrzcie imię ma kapitalny wpływ na późniejsze losy nosiciela. Gdyby znał historię pana Langweila (Langweile to nuda), rozszerzyłby zapewne tę zasadę również na nazwiska.
Antonín, urodzony w 1791 r. w miasteczku Postoloptry i zaraz później osierocony przez swego ojca Víta Dlouhachvíla (dlouha chvíla to też nuda), browarnika w służbie książąt Schwarzenbergów, został zabrany przez matkę do innych dóbr schwarzenberskich w Czeskim Krumlowie. Książęta, w przeciwieństwie do Księcia Pana z „Rumcajsa”, dbali o swoich poddanych i posłali chłopca na nauki. Ukończył szkołę handlową, potem kursy litograficzne w Wiedniu – zachwycony litografią, porzucił pracę w krumlowskim ratuszu i postanowił założyć własny warsztat. A że lokalni cenzorzy na to mu nie pozwolili, przeniósł się z młodą żoną do Pragi, by tam popróbować szczęścia.
Przeszedł do historii jako pierwszy czeski litografista. I – jak to prekursorom się zdarza – zbankrutował sromotnie.