Krúdyego czy Máraiego? Tutaj jedna uwaga: wolę przymiotnikową odmianę nazwiska Márai. Na przymiotnikowej odmianie kończących się na „ai” nazwisk węgierskich trzyma się ulotna nić polsko-węgierskiej bliskości, ufundowanej kiedyś na wspólnym upodobaniu do wina, szabli i okrucieństwa, a potem do klęski, śmierci i melancholii. Márai odmieniony rzeczownikowo staje się pisarzem obcym, kiedy jednak myślimy o „Máraim”, zamiast o „Máraiu”, tak jak myślelibyśmy o Kowalskim – jest pisarzem bliskim, pisarzem wspólnej, przegranej, zgubnej krwi.
A zatem, nie wiem, czyja to tak naprawdę książka: Krúdyego czy Máraiego? Napisał ją Márai jako życzliwy persyflaż tekstów swojego mistrza Krúdyego. Niektórzy mówią nawet, że Márai, pisząc „Sindbad powraca do domu”, stworzył najlepszą powieść Krúdyego. Krúdy jest również jej głównym bohaterem, ukryty pod przydomkiem, jaki sam sobie nadał w serii swoich felietonów poświęconych Sindbadowi.
Jest więc Sindbad miejskim mędrcem, żeglarzem pawimentów, alej i bulwarów, komandorem budziańskich łaźni i peszteńskich kawiarń, kapitanem dorożek i admirałem miejskich tramwajów, wypływającym rano z portu mieszczańskiego mieszkania, aby zdobyć pieniądze na mundurek dla córki.
I Sindbad wie wszystko o życiu. Allan Bloom napisał to kiedyś o Szekspirze: Szekspir wiedział wszystko. To niewątpliwie prawda, Szekspir napisał wszystko, czego się można dowiedzieć o ludzkiej kondycji: o zdradzie i zazdrości znikąd nie dowiemy się więcej, niż możemy dowiedzieć się z „Otella”.