Chwilę później coś gruchnęło o dach zaparkowanej nieopodal czarnej limuzyny z floty ONZ. Tym czymś była 23-letnia Evelyn McHale z Baldwin w stanie Nowy Jork, księgowa w zakładzie grawerskim. Niedawno wróciła z Pensylwanii, gdzie odwiedzała narzeczonego – to z myślą o nim napisała liścik: „Lepiej mu będzie beze mnie... Nie nadaję się na niczyją żonę”. I wyskoczyła z tarasu widokowego na 86 piętrze wieżowca.
Niemal dekadę wcześniej, 21 października 1938 r., tuż po piątej rano, z 16 piętra stojącego dwadzieścia parę przecznic dalej Hamphire House rzuciła się 33-letnia Dorothy Hale (liczby zdają się opisywać wszystko tak dokładnie!). Była dobrze znana w nowojorskim światku artystycznym: urwała się z klasztornej szkoły, przyjechała do wielkiej metropolii i próbowała robić karierę aktorską, to znaczy tańczyła jako girlsa w rewiach Ziegfelda. Czasem dostawała drobne rólki filmowe, przelotnie studiowała rzeźbę w Paryżu i z pewnym powodzeniem wykonywała portretowe popiersia. Wreszcie zagrała u boku swojej przyjaciółki Rosamond Pinchot w sztuce innej przyjaciółki Clarie Boothe Luce (premierę zjechano, a Rosamond niedługo później popełniła samobójstwo, zatruwając się spalinami w garażu). Przede wszystkim jednak, w przeciwieństwie do Evelyn, wychodziła za mąż.
Z Paryża przywiozła męża numer jeden, Gaillarda Thomasa, maklera milionera. Po szybkim rozwodzie poznała dobrze ustawionego w nowojorskiej bohemie malarza Gardnera Hale’a (to jego nazwisko ostatecznie przyjęła w miejsce panieńskiego Donovan), dzięki któremu weszła pewniejszym krokiem w kręgi artystyczne.