Książki

Krew w Stambule

Wspaniały pomnik wystawiony kulturze islamskiej.

O ile wydany u nas tuż przed Noblem „Śnieg” Orhana Pamuka nie był książką najłatwiejszą w lekturze, o tyle od równie obszernej powieści „Nazywam się Czerwień” po prostu nie można się oderwać.

Stambuł, XVI wiek. Najlepsi miniaturzyści przygotowują ilustracje do powstającej na zamówienie sułtana Murata III księgi, która ma zostać ofiarowana weneckiemu doży na dowód potęgi Imperium Osmańskiego, w rzeczywistości słabnącej, czego dowiodła niedawna zwycięska dla chrześcijan bitwa morska pod Lepanto. Na defensywę Imperium wskazuje również fakt, że ilustracje reprezentują styl zachodni, niezgodny z islamską tradycją. Mimo że księga jest tajna, ktoś zabija osoby związane z jej wykonaniem. Czy motywem tych zbrodni jest Boża zemsta, gniew radykałów czy zwykła zazdrość?

Powieść Pamuka budzi skojarzenia z „Imieniem róży” (czy już sam tytuł nie jest przypadkiem aluzją do Eco?). Zbieżność nie polega jedynie na fakcie, że w obu przypadkach chodzi o zagadkę kryminalną z manuskryptami w tle. I Eco, i Pamukowi udała się rzecz znacznie trudniejsza niż jedynie atrakcyjna intryga: powołanie do istnienia integralnego, pełnego życia obrazu należącej do przeszłości kultury, który „kupujemy” bez chwili wahania, bo nie został wyssany z palca, ale powstał w oparciu o budzącą onieśmielenie erudycję. Jest to jednocześnie obraz w dużej mierze polemiczny wobec stereotypu: orient Pamuka, jak średniowiecze Eco, nie stanowi monolitu, ale kipi od intelektualnych sporów i całkiem ziemskich namiętności. Pamukowi nie należy jednak zarzucać myślowej wtórności. Choć z punktu widzenia Zachodu jest pisarzem zrozumiałym i politycznie słusznym (z tych samych przyczyn nie może budzić sympatii w niektórych kręgach islamskich), jest równocześnie prawdziwym artystą, czerpiącym pełnymi garściami z osiągnięć własnego kręgu kulturowego.

„Nazywam się Czerwień” to wspaniały pomnik wystawiony kulturze islamskiej: miłosnej poezji, malarstwu, historiografii, mistyce. Przywiązanie do sztuczek Szeherezady demonstruje Pamuk w mistrzowskiej narracji, w której kolejno oddaje głos kilkudziesięciu bohaterom – zarówno postaciom powieści, jak i malowanym przez iluminatorów przedmiotom i zwierzętom, a nawet szatanowi i tytułowej czerwieni. Sama islamska estetyka, w której kontemplacja ukrytych treści jest ważniejsza od efektownych, choć budzących płytkie emocje obrazów, jest przedstawiona w ambiwalentnym świetle – tłamsi fajerwerki indywidualnej ekspresji, ale też zapobiega typowemu dla Zachodu jednosezonowemu efekciarstwu. Pisarzowi najwyraźniej marzy się jakaś synteza Stambułu i Wenecji, Zachodu i Wschodu. Marzenie to może zostać zrealizowane – jeśli nie gdzie indziej, to na płaszczyźnie artystycznej, czego dowodzi sama powieść Pamuka.
 

Orhan Pamuk, Nazywam się Czerwień, przeł. Danuta Chmielowska, Kraków, Wydawnictwo Literackie, s. 632  

  
 

Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama