Jeśli po szumie wokół „Patointeligencji” polska klasa średnia oczekiwałaby dalszych szokujących odkryć, nie znajdzie ich na pierwszej dużej płycie rapera Maty.
Dostanie za to serię bardziej banalnych epizodów z życia ucznia gimnazjum i liceum – z fragmentem „Sposobu na Alcybiadesa” w roli intro i z gościnnym występem, czyli tzw. featuringiem prof. Bralczyka, bardzo zresztą udanym. Mata ma niezłą technikę i szerokie zainteresowania, co słychać w podkładach, rozpiętych szeroko między starą a nową szkołą hip-hopu. Ma również uczniowską, momentami demonstracyjnie naiwną perspektywę i się jej nie wstydzi. Przeciwnie, akcentuje tu co rusz – w sposób nawet ujmujący – tę wczesną tęsknotę maturzysty za dawnymi czasami podstawówki („Homo ludens”, „Żółte flamastry…”). A nawet dorzuca pochodzące z tamtych czasów – sądząc po brzmieniu głosu – nagranie „Hallelujah” Cohena.
Z nowych opisów używek – bordeaux pite na paryskim bruku i wino Sangrita kupowane we Freshmarkecie. Fakt, że rozciągnięty opis transakcji i konsumpcji wypełnia autorowi pół utworu, sugeruje, że może jednak nie tak dużo tego materiału uzbierał przez te wszystkie szkolne lata, odkąd „zaczął tu robić te rapy” w wieku lat 12.
Mata, 100 dni do matury, SBM Label