Teatr

Traviata w klubie

Recenzja spektaklu: "Traviata", reż. Mariusz Treliński

Krzysztof Bieliński/ Teatr Wielki, Opera Narodowa / materiały prasowe
Reżyser zbyt często cofa śpiewaków w głąb sceny, co ma fatalny wpływ na ich słyszalność

Właściwie śpiewającym na premierze „Traviaty” w Operze Narodowej Aleksandrze Kurzak (Violetta) i Andrzejowi Dobberowi (Germont) należy się sześć gwiazdek. Przy ich duecie w II akcie zapomina się o wszystkim i słucha tylko śpiewu, nieważne, że nad basenem, obecnym chyba we wszystkich „nowomodnych” inscenizacjach.

Jeśli zaś o sam spektakl chodzi, Mariusz Treliński tym razem, próbując uwspółcześnić nieco akcję, w miarę wiernie, jak na siebie, trzymał się tekstu, nie dopisał innej historii. Stała się ona jednak anachroniczna, bo dziś trudno zrozumieć, jak ojciec Alfreda może mieć coś przeciwko romansowi syna z artystką kabaretową i – co więcej – może ją zmusić do zrezygnowania z tego romansu.

Spektakl ma szybkie tempo, co na premierze zaowocowało nierównościami, ale prób scenicznych było niewiele. Reżyser ze scenografem Borisem Kudličką umieścili akt pierwszy i fragment trzeciego w nocnym klubie z zapleczem, garderobą i łazienką, każąc dekoracji jeździć niemal bez przerwy, jak za okiem kamery; wygląda to efektownie, ale powoduje momentami rozpraszający hałas.

Reżyser też zbyt często cofa śpiewaków w głąb sceny, co ma fatalny wpływ na ich słyszalność.

Polityka 11.2010 (2747) z dnia 13.03.2010; Kultura; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Traviata w klubie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Życie seksualne polskich księży. Michałowe z plebanii odchodzą, wchodzą tinderowe

Młodzi księża są bardziej aspołeczni, stałe związki to dla nich wyjście ze strefy komfortu. Szukają relacji na portalach społecznościowych. Przelotnych, bez zobowiązań – mówi Artur Nowak, autor reportaży „Plebania” i „Zakrystia”.

Joanna Podgórska
16.03.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną