Przypominanie spektakli teatralnych za pomocą fotografii, to tak, jak poznawanie dzieł van Gogha z czarno-białych reprodukcji. Szkoda, że dorobek Hanuszkiewicza postanowiono uhonorować zdjęciami i to w czasach, gdy we własnym telefonie komórkowym możemy oglądać dowolne filmy. Czy naprawdę nie ma nagrań?
Ale dość krytyk, pora przejść do pochwał. Przede wszystkim za wybór bohatera. Takie uhonorowanie mu się należy. I choć w swym życiu zebrał chyba więcej krytyk aniżeli pochwał, to dziś wypada traktować go już jako klasyka. Obecnie sprawne łączenie schlebiania widzom z ich prowokowaniem jest w kulturze na porządku dziennym, podobnie jak czerpanie inspiracji z popkultury. Ale Hanuszkiewicz był tym, który robił to w polskim teatrze po raz pierwszy. I niezależnie, jak owe pomysły dziś oceniamy, stosowne zasługi oddać mu musimy. A zresztą spróbujmy sobie wyobrazić historię polskiego teatru bez „Balladyny” z Hondami (1974) i bez „Kordiana” z drabiną. Trudno, prawda?
Od kilku lat Hanuszkiewicz jest nieobecny w teatralnym życiu kraju. Ale przypomnijmy, że wcześniej zdążył się napracować. Setki ról teatralnych i filmowych, jakie zagrał od 1945 r., setki spektakli, które wyreżyserował od 1951 r. Wystawa uwzględnia ledwie fragment tego gigantycznego dorobku, koncentrując się (czy słusznie?) na trzech wątkach: spektaklach Teatru TV, pracy w Teatrze Narodowym (1968–1981) oraz pracy reżyserskiej Hanuszkiewicza za granicą i w niektórych pozawarszawskich teatrach. A szkoda, bo tak idealnego amanta w polskim kinie chyba nie mieliśmy.