Eliminacyjnych spotkań reprezentacji do mundialu w Brazylii – z Czarnogórą i Mołdawią – nie można było zobaczyć w ogólnodostępnej telewizji. Sprzedający, firma Sportfive, mimo trwających 9 miesięcy rozmów nie porozumiał się z jedynym poważnie zainteresowanym kontrahentem, czyli publiczną telewizją. Z powodu fiaska obie strony wyraziły ubolewanie. Kibice wyrazili oburzenie. Pytali: czy TVP nie mogłaby się sama dogadać z PZPN? Po co ten kosztowny pośrednik w postaci niemiecko-francuskiej firmy?
W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” prezes TVP, Juliusz Braun, potwierdził, że negocjacje za pakiet 10 spotkań eliminacyjnych i 14 towarzyskich zaczęły się od kwoty zbliżonej do 50 mln zł. – To była księżycowa propozycja. Dla nas absolutnie nie do przyjęcia – mówi Włodzimierz Szaranowicz, szef sportu w TVP. – Sportfive schodził z ceny, w końcu stanęło na kwocie, jaką zapłaciliśmy kilka lat temu za prawa transmisji w Vancouver i Londynie. Łącznie. Dla nas to w dalszym ciągu było za dużo. Sportfive powinien przyjąć do wiadomości, że mecze reprezentacji to już nie jest produkt pierwszej jakości.
Brak porozumienia w sprawie transmisji był dobrą okazją, aby poinformować PT publiczność oraz władze o trudnej sytuacji finansowej TVP. I tak dowiedzieliśmy się – po zapewnieniu premiera przed kilku laty o możliwości likwidacji abonamentu – że opłaca go ledwie 175 tys. spośród ponad 13 mln gospodarstw domowych. Że rząd miał w sierpniu przedstawić program finansowania mediów publicznych. Mamy wrzesień, a programu nie ma. Tymczasem media publiczne, aby funkcjonować, potrzebują ok. 3 mld zł rocznie. Rozważana jest tzw. opłata audiowizualna – zapewne 10 zł od każdego gospodarstwa domowego.
Tomasz Cieślik, dyrektor polskiej filii Sportfive mówi, że negocjacje od początku się nie układały. – Koledzy z telewizji zaczęli rozmowy od deklaracji, że właściwie są bez grosza. Przyznali, że ich biuro reklamy ma kłopot ze sprzedażą pakietów sponsorskich przy okazji tych spotkań. Zgodziliśmy się ponieść koszty produkcji sygnału telewizyjnego, obniżyliśmy cenę wyjściową o ok. 40 proc., wreszcie przystaliśmy na odłożenie płatności do połowy 2013 r. Rozumiemy, że w telewizji się nie przelewa, ale my też musimy wyjść na swoje.
Ostatnia propozycja to ok. 30 mln zł za pakiet. Zdaniem znawców rynku – wciąż za dużo. – Z naszych analiz wynika, że zysk z reklam emitowanych przy okazji transmisji 23 spotkań to ok. 3 mln euro. Tyle ewentualnie moglibyśmy za ten pakiet zapłacić – mówi Marian Kmita, szef sportu w Polsacie.
Cieślik: – Ostatnio dostaliśmy z TVP pojednawczego maila z zaproszeniem do negocjacji po meczu z Mołdawią. Ale jeśli chodzi o cenę, nie mamy już w zasadzie pola manewru.
Marketingowy lider
W przeszłości prawami do transmisji meczów reprezentacji handlował PZPN. Pośrednicy pojawili się w pierwszej połowie lat 90., a Sportfive, jeszcze jako niemiecka marka UFA Sports, współpracuje z PZPN od 1997 r.
Sportfive to europejski lider marketingu sportowego. Kupuje prawa do telewizyjnych wydarzeń sportowych, przede wszystkim meczów piłkarskich, by potem sprzedać je telewizjom. Zajmuje się też reklamą na stadionach i na strojach zawodników, organizacją turniejów i zawodów, imprez biznesowych przy okazji największych wydarzeń sportowych, badaniami rynku itp. W 2006 r. udziały w Sportfive wykupił francuski gigant medialny Lagardére.
– Nie ma właściwie w Europie federacji, która nie korzystałaby z usług agencji marketingowych. Choć oczywiście nie wszystkie robią to w tym samym zakresie – mówi Tomasz Cieślik. Sportfive jest na tym rynku najgrubszą rybą – ma podpisane umowy kooperacyjne z ponad 30 narodowymi związkami, w tym z PZPN. W zamian za prawo dysponowania prawami telewizyjnymi i marketingowymi związku oraz sprzedażą lóż vipowskich podczas spotkań reprezentacji Sportfive płaci do kasy PZPN co najmniej 6 mln euro rocznie (w sumie pokrywa ponad połowę budżetu związku).
Tzw. kontrakt stulecia między związkiem a pośrednikiem w sprawie zasad i warunków współpracy został zawarty na lata 2010–20. (Niedługo po jego podpisaniu pensja Grzegorza Laty wzrosła do 50 tys. zł. Jak przyznawał sam prezes, zarabia „tyle, bo bez żadnych dodatków”). Warunki kontraktu nie wszystkim się podobały.
– Już sam okres jego obowiązywania jest kuriozalny, bo przez 10 lat sytuacja rynkowa, a co za tym idzie, wartość produktu, może się znacząco zmienić – mówi Jacek Masiota, jeden z dwóch członków zarządu (obok Marcina Animuckiego), który sprzeciwił się podpisaniu umowy. – Żaden z członków zarządu nie widział kontraktu przed głosowaniem, prezes Lato nakreślił warunki ogólnikowo, nie przedstawiono nam żadnych analiz potwierdzających, że to dla PZPN najlepsza możliwa opcja. Podobno w ostatniej chwili propozycja Sportfive została przebita przez UFA. – Próbowałem to sprawdzić, ale nie udało się. W końcu przestałem drążyć, bo uznałem, że głosując przeciw umowie, zwolniłem się z odpowiedzialności – dodaje Masiota.
Twardy gracz
Osobą numer jeden w polskim Sportfive jest Andrzej Placzyński. Studiował historię i rusycystykę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Był spikerem. Znajomość niemieckiego i rosyjskiego pomogła mu znaleźć pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. W latach 80. był wicedyrektorem Instytutu Polskiego w Wiedniu. W 2005 r. dziennikarze odkryli (przy pomocy IPN), że Placzyński był porucznikiem SB, potem kadrowym oficerem wywiadu PRL, nadzorującym m.in. ojca Konrada Hejmę. Pracował dla XIV wydziału I Departamentu MSW, wydzielonej jednostki do zadań specjalnych. Po 1989 r. zaczął pracować w Sportfive.
W biznesie Placzyński dopracował się opinii twardego, ale bardzo skutecznego gracza. Owinął sobie wokół palca większość najważniejszych ludzi w PZPN. W poprzednich wyborach stawiał na sekretarza generalnego związku Zdzisława Kręcinę, jednego z niewielu członków pezetpeenowskiej wierchuszki, którego nie onieśmielał intelekt Placzyńskiego. Po tym, jak prezesem został Grzegorz Lato, szef polskiej filii Sportfive zaczął otwarcie mu sprzyjać. Ale teraz pozycja Laty słabnie, lokalni baronowie szukają we własnym gronie kandydata na stanowisko prezesa związku. Placzyński prawie nie angażuje się w kampanię przed październikowymi wyborami. Mówi się, że po tym, jak Sportfive został przejęty przez Francuzów, wpływy Placzyńskiego uległy ograniczeniu i tak jak inni jest po prostu rozliczany z wyników finansowych.
Nie trzeba już tak bardzo zabiegać o względy PZPN, bo po pierwsze, kontrakt jest ważny jeszcze przez osiem lat, a po drugie, UEFA podjęła decyzję o centralizacji praw telewizyjnych do meczów narodowych reprezentacji. Począwszy od eliminacji do EURO 2016 to właśnie UEFA będzie je sprzedawać i dzielić zysk między federacje, proporcjonalnie do wartości produktu.
W związku z tym zmienią się warunki „kontraktu stulecia”. Sportfive będzie partnerem PZPN tylko w zakresie dysponowania prawami sponsorskimi i tzw. hospitality, a coroczne wpłaty do PZPN spadną – podobno – przynajmniej o połowę. – Ale czy po 2020 r. taki pośrednik będzie jeszcze potrzebny? Moim zdaniem nie – dodaje Jacek Masiota. Działacze zorientowali się, że sprzedaż miejsc w lożach vipowskich przy okazji spotkań reprezentacji to nie jest wielka filozofia – bazuje się na kontaktach zdobytych przez działy hospitality klubów Ekstraklasy, które użyczają swoich stadionów na mecze kadry.
Ale Tomasz Cieślik jest dobrej myśli. – Przecież UEFA nie zatrudni setek ludzi do negocjacji co dwa lata ze stacjami telewizyjnymi na całym świecie. Lepiej skorzystać z pomocy specjalistów, takich jak my. Zresztą już zaczęło się postępowanie przetargowe dotyczące sprzedaży tych praw. Oczywiście bierzemy w nim udział – mówi.
Jak zarabiać na meczach
O tym, że miejsca dla pośredników raczej nie zabraknie, świadczy też polityka Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Praw do kolejnych igrzysk, od zimowych w Soczi poczynając, nie sprzedał, jak do tej pory, Europejskiej Unii Nadawców (EBU) zrzeszającej stacje publiczne, które zrzucały się na kwotę odstępnego proporcjonalnie do siły telewizyjnego rynku, ale zorganizował przetarg dla agencji marketingowych. Wygrał go Sportfive, za pakiet praw do igrzysk w Soczi i Rio de Janeiro dla 40 krajów Europy, m.in. Polski, płacąc MKOl 342 mln dol.
Nie zdarzyło się jeszcze, by igrzyska olimpijskie w Polsce pokazała inna telewizja niż publiczna. Siłą rzeczy drogi Sportfive i TVP znów się zejdą. Cieślik uważa, że sprzedając prawa do pokazywania igrzysk, jego firma wcale nie jest na telewizję publiczną skazana, zwłaszcza że staje się ona coraz mniej konkurencyjna. A jeden z przepisów ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, mówiący o tym, że ważne wydarzenia sportowe, w tym igrzyska, mecze reprezentacji piłkarskiej oraz polskich klubów w europejskich pucharach muszą być transmitowane w ogólnodostępnej telewizji, uważa za anachroniczny i godzący w wolną konkurencję.
– Gdy zdecydowaliśmy się pokazać mecze reprezentacji w pay-per-view, rozpoczęła się kampania grożąca platformom cyfrowym konsekwencjami złamania tego przepisu. Canal+ i Platforma n w końcu uległy, nie ugiął się tylko Cyfrowy Polsat. Nie przypominam sobie, by KRRiT biła na alarm, gdy niedawno pucharowe mecze Śląska Wrocław transmitowano tylko w TVP Sport, która nie ma zasięgu ogólnopolskiego.
Według nieoficjalnych źródeł, za transmisję meczu z Czarnogórą zdecydowało się się zapłacić Polsatowi tylko 50 tys. widzów. Cieślik tłumaczy: – Znajomym, którzy dzwonili do mnie poirytowani brakiem meczów w otwartej telewizji, odpowiadałem: każdemu, kto pokaże mi potwierdzenie opłacenia abonamentu, zwrócę te 20 zł za transmisję z własnej kieszeni. Nawet złotówki nie wydałem.
Teraz Sportfive, jeśli chce na meczach reprezentacji zarobić, powinien zająć się odbudową jakości oferowanego produktu, uważają znawcy rynku.
A ma do tego instrumenty: PZPN – wobec którego kolejne rządy są całkowicie bezradne – uzależnił się od Sportfive. To pracownicy tej firmy – za dobre prowizje – reprezentują PZPN w negocjacjach, dobierają stroje, kwalifikują nowe wzory orzełków na piersi, ustalają z kim reprezentacja będzie grała. Decydują o terminach spotkań, godzinach, nie mówiąc o miejscach. Czasem bardzo odległych, na przykład w Singapurze. Pozostaje pytanie: za co prezes PZPN bierze 50 tys. zł miesięcznie? Nawet bez dodatków. I drugie pytanie: czy Placzyński ma jakiś pomysł na poprawę gry reprezentacji?