Portale randkowe przekonały miliony ludzi, że gdzieś tam czeka na nich ktoś, kto idealnie pasuje. Co gorsza, zawsze może pojawić się ktoś inny, kto pasuje jeszcze bardziej.
– Nigdy w historii ludzkości nie mieliśmy tylu możliwości wyboru partnera. Ta niemal bezgraniczna liczba opcji i łatwość w korzystaniu z nich musi oddziaływać na to, jak zachowujemy się w związkach – mówi Dan Slater, autor wydanej właśnie w USA książki „Miłość w czasach algorytmów”.
Kto korzysta z tych możliwości? 5 mln Polaków, 38 mln Europejczyków, ponad 40 mln Amerykanów, a to jedynie wycinek ziemskiej populacji, która znalezienie partnera powierza dziś portalom randkowym. Tylko w Stanach Zjednoczonych usługi typu online dating generują rocznie 2 mld dol. zysku. Kiełkująca w Internecie miłość stała się kolejnym produktem zmakdonaldyzowanego świata – już bez względu na bilans społecznych zysków i strat.
Internetowi i reszta
Tezę o makdonaldyzacji społeczeństwa sformułował amerykański naukowiec George Ritzer. Według niej, najróżniejsze dziedziny naszego życia porządkowane i racjonalizowane są na wzór funkcjonowania słynnej restauracji, od której zaczerpnięta została nazwa teorii. Makdonaldyzację, tak w procesie wydawania hamburgerów, jak i w obsługiwaniu petentów w urzędach czy zarządzaniu przedsiębiorstwami, cechują te same wartości, m.in. masowość, kalkulacyjność, efektywność i przewidywalność. Czyli: ilość i szybkość staje się synonimem jakości, a w działaniu kluczowy jest system i ujednolicenie zasad. To jasne, że szukanie i znajdowanie miłości też może być szybsze, łatwiejsze, bardziej masowe i przewidywalne.
– Sukces online dating sprawił, że zaczęliśmy wymagać, by proces dobierania się w pary niósł jak najmniejsze ryzyko błędu i to jest radykalna zmiana w naszym myśleniu – uważa Slater, były dziennikarz „The Wall Street Journal”, piszący też m.