Leworęczni stanowią około 12 proc. ludzkości. I mniej więcej o tyle mniejsze są ich zarobki od pieniędzy, które otrzymują praworęczni – wynika z badań opublikowanych przez prof. Joshuę Goodmana, ekonomistę Uniwersytetu Harvarda.
Po przeanalizowaniu danych z rynków pracy w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii z ostatnich 40 lat doszedł on do wniosku, że leworęczni zarabiają średnio 10–12 proc. mniej od swoich praworęcznych rówieśników.
Przy czym przepaść ta jest większa w przypadku kobiet. O ile różnica rocznych dochodów pomiędzy lewo- i praworęcznymi mężczyznami wynosi obecnie około 2,5 tys. dolarów, o tyle na żeńskim rynku pracy sięga ona 3,4 tys. dol.
Czy chodzi o dyskryminację mniejszości? Prof. Goodman uważa, że leworęczni są sami sobie winni. Okazują się bowiem preferować gorzej płatne zajęcia manualne, podczas gdy praworęczni częściej stawiają na zawody oparte na wiedzy – z reguły lepiej wyceniane.
Nie wynika to bynajmniej z predyspozycji fizycznych. Ale mniejszych – zdaniem naukowca – zdolności poznawczych osób leworęcznych. Według danych z obu krajów nieco rzadziej kończą oni studia, częściej borykają się z zaburzeniami mowy i częściej mają problemy z nauką. Statystycznie gorzej wypadają w testach z matematyki czy sprawdzianach umiejętności czytania.
Wyniki badań Goodmana są o tyle zaskakujące, że osoby leworęczne zwykło się uważać za szczególnie utalentowane, częściej obdarzone ponadprzeciętnym ilorazem inteligencji. Czego dowodzić ma chociażby to, że wśród ostatnich siedmiu prezydentów USA aż czterech – w tym Barack Obama – to osoby leworęczne.