Legia Warszawa piłkarskim mistrzem Polski. Niestety, mistrzem bardzo słabym
Legia znów patrzy na krajową konkurencję z góry, ale jest to uzasadnione wyłącznie pozycją w tabeli, bo jakością sportową – na pewno nie. Weźmy ostatni mecz z Pogonią, wygrany 3:0. Suchy wynik sugeruje pełne panowanie nad sytuacją na boisku, a tymczasem w rzeczywistości Legia grała topornie i strzeliła szczęśliwe bramki, każdą po rykoszecie. To nie pierwszy mecz decydującej części sezonu, w którym od piłkarzy mistrza Polski bije nieporadność, zresztą zupełnie nieproporcjonalna do zarabianych przez nich pieniędzy oraz niewytłumaczalna z punktu widzenia statusu zawodowców, jaki posiadają.
Legia jest więc chwilowo pijana szczęściem, ale najwłaściwszym słowem do oddania stanu ducha wszystkich kibiców stołecznej drużyny jest słowo ulga. W sezonie obchodzonego z pompą 100-lecia klubu. Brak mistrzostwa Polski byłby tragedią i prawdopodobnie powodem trzęsienia ziemi. Nie wiadomo, czym by się ono skończyło, bo w Legii ostatnio klarowną wizję rozwoju, opartą przede wszystkim (jak to ma miejsce w każdym zdrowym piłkarskim organizmie klubowym) na wychowywaniu piłkarzy, zastąpiono drogą na skróty, czyli zakupami, które – jak to zwykle z zakupami tego rodzaju bywa – raz się udają, a raz nie. Na razie wystarczyły do zdobycia mistrzostwa na krajowym podwórku, ale z taką grą, jaką Legia prezentowała pod koniec sezonu, nie ma się co łudzić, że awansuje do Ligi Mistrzów.
Brak jakości na boisku sprawia, że trzeba jakoś dorobić ideologię do faktów. Zaraz po dekoracji wezwani przed kamery mistrzowie Polski z ochotą i dość bezrefleksyjnie uprawiali mowę-trawę. Stwierdzili, że przez cały sezon byli zespołem najlepszym, a dziś udowodnili, że to mistrzostwo Polski po prostu im się należało.
Nie wiadomo tylko, czy chcieli się takimi ogólnikami opędzić od dziennikarzy, czy rzeczywiście myślą, że już sam status legionisty oraz komfortowa pozycja najbogatszej drużyny w kraju sprawia, że rywale oddadzą im coś za darmo.