W mediach zagranicznych zawrzało. Od magazynu „Time” po „TeenVogue” dziennikarze łamali sobie głowę nad zdjęciami pleców amerykańskiego pływaka Michaela Phelpsa.
Podczas jednego z wyścigów pływackich na igrzyskach w Rio plecy pływaka były pokryte regularnymi, ciemnymi kropkami. Wypadek? Choroba? Otóż nie. Czerwone kropki zdobiące plecy pływaka były wynikiem… stawiania baniek.
W Chinach metoda ta stosowana jest od setek lat i jest częścią tradycyjnej sztuki lekarskiej tego kraju. W Polsce bańki przechodziły swoje wzloty i upadki, by dziś znaleźć swoje miejsce na obrzeżach oficjalnego nurtu medycyny. I choć wydaje się, że w naszym kraju metoda ma tyle samo entuzjastów co krytyków, to nie wywołuje tak gorącej dyskusji jak w USA.
A w Stanach emocje wokół baniek wciąż rosną. Czerwone kropki zdobią zarówno plecy sportowców, jak i gładkie ciała celebrytów. I o ile pomysłów Gwyneth Paltrow (która jest jedną z najbardziej znanych rzeczniczek pseudonauki) nikt nie bierze na poważnie, to zanim jakikolwiek specyfik zostanie zastosowany na niemal bezcennych organizmach sportowców, przechodzi szczegółową analizę grona lekarzy i specjalistów. Czy oznacza to, że można jednoznacznie odtrąbić skuteczność chińskiej medycyny tradycyjnej?
Jednym z amerykańskich sportowców, u których zauważono czerwone kropki, jest gimnastyk Alex Naddour. Jak twierdził w rozmowie z USA Today, stawianie baniek pomaga mu na bóle mięśni: – Bańki są sekretem mojego zdrowia podczas tego sezonu. Pomogły mi bardziej niż jakiekolwiek inne kosztowne metody i zaoszczędziły mnóstwo bólu.
Co na to eksperci? Wydaje się, że medycyna konwencjonalna ma do baniek dość ambiwalentny stosunek. Wśród lekarzy można się natknąć zarówno na specjalistów rekomendujących bańki, jak i na takich, którzy zdecydowanie stosowanie ich odradzają.