Od dwóch tygodni w Legii wdrażana jest strategia barona Münchhausena. Wyciąganie się z trzęsawiska ma miejsce już bez udziału albańskiego trenera Besnika Hasiego, którego ostatnie chwile na stanowisku zapamiętane zostały przy Łazienkowskiej jako konsekwentny sabotaż. Pod koniec sprawiał wrażenie człowieka niepanującego już w szatni nad niczym, a popularna wśród kibiców spiskowa wersja wydarzeń głosi, że dość mieli go przede wszystkim piłkarze, więc przegrywali celowo, i seryjnie, żeby tylko się go pozbyć.
Na forach internetowych kibice wylewają żal. Już nawet pal sześć tę Ligę Mistrzów – Legię dzieli od jej grupowych rywali przepaść pod każdym względem, więc trzeba przygotować się na serię ciężkich doświadczeń. Zresztą porażka 0:6 z Borussią Dortmund stała się bardziej strawna, gdy okazało się, że Borussia to walec – w Bundeslidze ograła Darmstad też 6:0, a następnie przejechała się 5:1 po Wolfsburgu, czyli klubie sponsorowanym przez Volkswagena, z budżetem 190 mln euro – ponad 6 razy wyższym niż Legii.
Prawdziwej frustracji kibic doznaje jednak wobec faktu, że Legia, urzędujący mistrz Polski szoruje po dnie tabeli, przegrywa w lidze z kim popadnie, np. z beniaminkiem Arką Gdynia, z dyżurnym kandydatem do spadku Górnikiem Łęczna, przegrywa też na boisku we wsi Nieciecza (choć jest postęp – wiosną było 0:3, teraz tylko 1:2), gdzie producent kostki brukowej ufundował lokalnej społeczności rozrywkę w postaci ekstraklasowej drużyny. Zresztą dość przeciętnej. Ten stan rzeczy jest dla kibica Legii zupełnie nie do zaakceptowania, z oczywistych powodów godnościowych, ale też po prostu dlatego, że Legia jest najbogatszym klubem w Polsce. A w futbolu klubowym, co do zasady, bogaci wygrywają – taki porządek ma miejsce w Lidze Mistrzów oraz w ligach europejskich.