Kebabowy zawrót głowy
Kebab: krótka historia potrawy, która podzieliła ludzi na „patriotów” i „lewaków”
Po napaściach na imigrantów w Ełku, Lubinie, Ozorkowie, Legnicy i Wrocławiu kebab stał się tylko symbolem tego, co inne, obce. Jako danie pozostał niezagrożony. Bo przecież sam kebab jest już nasz, polski, oswojony. Jak pierogi ruskie i ryba po grecku, o których w Rosji i Grecji nikt nie słyszał. Według raportu „Polska na Widelcu 2016” na swojski kebab, często ten z pekinką – surową lub kiszoną białą kapustą – i kiszonym ogórkiem, polany obficie sosem majonezowo-czosnkowym, chodzi na miasto 45 proc. Polaków. Po pizzy, fast foodach z sieciówek i kuchni polskiej, ten daleki kuzyn tureckiej potrawy cieszy się u nas największym wzięciem.
Najczęstszymi klientami kebabów są mężczyźni w wieku 18–24 lata. Czyli rówieśnicy Daniela R., który ukradł z baru Prince Kebab w Ełku dwie butelki coli, a potem zginął od noża i stał się bohaterem wśród „prawdziwych Polaków”. To oni w ramach protestu zorganizowali „Dzień bez kebaba”. Grupa osób potępiających rasistowskie wybryki we wrocławskich barach Kebab House i Kuki Pizza przeciwnie – ogłosiła akcję „Zjem kebaba w najbliższym czasie” i zebrała pieniądze na wybite w restauracjach szyby. Prawicowy publicysta Tomasz Terlikowski, komentując tragedię w Ełku, napisał, że „jest Polakiem, katolikiem i uwielbia kebab” i „je go z przyjemnością, bo nie popiera antypolskich akcji”, a tolerancję wspiera, ale „tę prawdziwą, nie lewacką”.
To nie jest wbrew pozorom taka pokrętna logika. Bo kiedy pytam młodego mężczyznę (łysa głowa, słuchawki na uszach, kaptur, plecak), w środku dnia wychodzącego z libańskiego Ember Grill Baru przy ulicy Ruskiej we Wrocławiu, co myśli o ostatnich atakach na imigrantów, odpowiada: – Nie no, niech sobie żyją, ale bez przesady z tą tolerancją.