Dla polskiego designu punktem odniesienia do dziś pozostają lata 60. XX w., gdy mimo ubóstwa materiałowego i żelaznej kurtyny oddzielającej nas od świata potrafiliśmy tworzyć meble, tkaniny, szkło czy porcelanę na najwyższym światowym poziomie. Później przyszły dekady projektowej posuchy i dopiero nowe milenium przyniosło w polskim wzornictwie nową jakość. W pierwszej dekadzie XXI w. zachwycano się europejskim sznytem pomysłów Tomka Rygalika i technologicznymi nowinkami Oskara Zięty. Uznanie budziły meble projektowane przez Piotra Kuchcińskiego, Renatę Kalarus, Mikołaja Wierszyłłowskiego. Wprawdzie te cuda z reguły pozostawały poza finansowym zasięgiem zwykłego Kowalskiego, ale cieszyły oko na wystawach i budziły dumę, że Polak jednak potrafi.
Tymczasem za ich plecami rosło kolejne pokolenie projektantów, mniej więcej o dekadę młodszych, urodzonych gdzieś w okolicach 1980 r. Podpatrywali sukcesy starszych kolegów, śledzili światowe trendy i wyciągali wnioski dla siebie. Nie trzeba chyba dodawać, jak bardzo pomógł im w rozwijaniu karier fakt, że praktycznie całe ich dorosłe życie wypadło już w czasach obecności Polski w Unii Europejskiej. Kiedyś studia za granicą (podstawowe lub uzupełniające) były wyjątkową wartością, dziś o europejskie uczelnie zahacza praktycznie każdy polski projektant z ambicjami. Króluje oczywiście Londyn z legendarną Royal College of Art, ale edukacyjne doświadczenia młodzi zbierają też w Holandii, Danii, Szwajcarii, Niemczech czy Hiszpanii. Często zresztą za granicą pozostają na stałe, tam zakładają własne pracownie lub szukają pracy, co sprawia, że pytanie: co przynależy do młodego polskiego designu?, przestaje być tak oczywiste, jak jeszcze dwie czy trzy dekady wstecz.
Działania zbiorowe
Coraz silniejsze związki z Europą sprawiły, że nasze młode wzornictwo nabrało światowego sznytu.