Kontrakt wszech czasów – zakrzyknęły zgodnym chórem sportowe media na wieść o przedłużeniu przez Polski Związek Piłki Nożnej umowy sponsorskiej z Lotosem. Podano, że przez najbliższe cztery lata paliwowa spółka zapłaci za przywilej grzania się w blasku reprezentacji około 100 mln zł. Maciej Sawicki, sekretarz generalny PZPN, kwoty potwierdzić nie chce, ale też ani on, ani nikt inny z piłkarskiej centrali nie odczuwał potrzeby, by cokolwiek prostować. Jawny jest za to budżet. – W 2018 r. będzie rekordowy, około 230 mln zł. A gdy prezes Zbigniew Boniek zaczynał prezesurę w 2012 r., PZPN miał do dyspozycji 90 mln – porównuje Maciej Sawicki.
Złote jajka znosi reprezentacja. Oprócz pieniędzy z kontraktów reklamowych (– Będzie ich więcej, bo trwają negocjacje z innymi partnerami – dodaje Sawicki) PZPN zarabia na meczach organizowanych w Polsce (monopol na spotkania eliminacyjne posiada Stadion Narodowy, mający, zdaniem przesądnego selekcjonera Adama Nawałki, właściwości magiczne) oraz na prawach telewizyjnych i sprzedaży gadżetów z wizerunkami kadrowiczów. Pokaźny wkład do budżetu to premie za wyniki – awans do mundialu w Rosji FIFA wyceniła na 11 mln dol., z czego niemal 3 mln piłkarze reprezentacji podzielili między siebie.
Odwrotny transfer
Czy pieniądze od Lotosu, w końcu spółki z większościowym udziałem Skarbu Państwa, de facto publiczne, powinny mieć specjalne przeznaczenie? Wrócić jako inwestycja w rozwój piłki? Maciej Sawicki deklaruje, że tak się stanie. – Ale wszystkich nie zadowolimy. Skala potrzeb jest ogromna. Polska piłka jest wciąż bardzo niedoinwestowana – przyznaje.
Wiadomość o kontrakcie wszech czasów niespecjalnie obeszła M., prezesa klubu z byłego miasta wojewódzkiego (ponad 300 dzieci szkoli się tam w 11 drużynach, biorą udział w rozgrywkach od żaka do juniora starszego, a grający w III lidze seniorzy to w 80 proc.