Dożywocie – rzecz względna. Jako notoryczny dopingowicz, centralna postać systemu zbudowanego na kłamstwach, manipulacjach i szantażu oraz mistrz niegodny swoich tytułów i sławy Lance Armstrong miał, wraz z wyrokiem Amerykańskiej Agencji Dopingowej, zniknąć ze świata sportu raz na zawsze. Według interpretacji Międzynarodowej Federacji Kolarskiej (UCI) kara ta oznaczała zakaz pojawiania się na jakichkolwiek imprezach sygnowanych logo UCI. Jak banicja, to banicja.
Tymczasem, ku oburzeniu wszystkich kolarskich i sportowych purystów, okazało się, że popyt na Armstronga jest. Najpierw latem 2015 r. wrócił po cichu na Tour de France jako gość byłego reprezentanta Anglii w piłce nożnej Geoffa Thomasa, który podobnie jak Armstrong wygrał z nowotworem, i zaangażował się w pomoc innym – przy okazji tamtego Tour zaproszeni przez Thomasa goście, w tym Armstrong, pokonywali trasę wyścigu przed peletonem, zbierając pieniądze dla chorych na białaczkę. Ostatnio obecność wyklętego mistrza miała być jeszcze bardziej spektakularna. Wouter Vandenhaute, belgijski przedsiębiorca, sponsor i organizator jednodniowego klasyka Dookoła Flandrii, zaprosił Armstronga do wzięcia udziału w towarzyszącej imprezie gali biznesowej, w roli mówcy. Amerykanin z chęcią przystał na propozycję, ale w końcu nie przyjechał, tłumacząc, że zatrzymały go ważne sprawy rodzinne. Jego wizyta na tegorocznym Tour de France nikogo nie zdziwi, w końcu Francja ma doświadczenia w wybaczaniu swoim uwikłanym w doping gwiazdom.
Na banicji
Lance Armstrong jest największym oszustem w dziejach sportu. Przynajmniej według narracji narzuconej przez Jeffa Novitzky’ego, federalnego śledczego, który wsławił się skutecznym ściganiem nakoksowanych gwiazd sportu, oraz w opinii Travisa Tygarta, szefa Amerykańskiej Agencji Antydopingowej.