W sieci nie widać, że kościoły pustoszeją. Tymczasem, jak wynika z badań ośrodka Pew Research Center, tylko 16 proc. Polaków poniżej 40. roku życia uważa religię za coś „bardzo ważnego” i tylko 26 proc. wybiera się co tydzień na mszę. Na sakramenty, jak ślub czy chrzest, młodzi decydują się później niż poprzednie pokolenia albo wcale. Filmy takie jak „Kler” Wojciecha Smarzowskiego i książki takie jak „Dzieci księży” Marty Abramowicz (klasyfikowane przez Google, co ciekawe, jako literatura podróżnicza), a przede wszystkim głośne afery, flirty z władzą i niejasne biznesy nie przynoszą Kościołowi chluby czy popularności.
Za to w internecie Kościół ma się całkiem dobrze, bo na ogół nie jest tak wyraźnie instytucjonalny, doktrynalny, niedostępny czy wykluczający. Jest przy tym interaktywny, chce słuchać. Przemawia prostszym językiem, a nie kaznodziejskim żargonem. Ale też – co na szczytach kościelnej hierarchii już nie musi się podobać – wymyka się spod jakiejkolwiek kurateli. Przykładem bardzo aktywny w internecie były ksiądz Jacek Międlar. W 2016 r. Zgromadzenie Księży Misjonarzy nałożyło na niego zakaz wystąpień publicznych, „a także wszelkiej aktywności w środkach masowego przekazu, w tym w środkach elektronicznych”. Nie usłuchał. Habit już zrzucił, aktywny na Twitterze jak był, tak pozostaje. Trzódka wiernych, którą wokół siebie zgromadził, też go nie opuszcza. Powiela rewelacje o rozmaitych „zdrajcach narodu”, czyta, komentuje, przyklaskuje. Ale katolicyzm w polskiej sieci – tak jak poza nią – ma niejedno oblicze.
Ewangelia za subskrypcję
Kościół potrzebuje tych twarzy, jeśli chce w internecie zaistnieć czy ewangelizować, a nie tylko informować, tłumacząc rzeczywistość poprzez dogmaty, listy biskupów czy niedzielne czytania.