Ludzie i style

Ekstraklasa: Dlaczego kluby taśmowo zwalniają trenerów?

Były już szkoleniowiec Arki Gdynia Zbigniew Smółka Były już szkoleniowiec Arki Gdynia Zbigniew Smółka Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Trenerzy z Ekstraklasy znów padli ofiarą chorujących na krótkowzroczność właścicieli klubów.

W Legii Warszawa i Lechu Poznań zrzucono z pokładu trenerów, kluby – po zwycięstwach w ostatniej kolejce – chwilowo złapały oddech i uciszono krytyków wykreowanym na chybcika wrażeniem, że pod alarmowym dowództwem obaj ligowi potentaci wkraczają w nowy, wspaniały świat. Nie zmienia to faktu, że według prognoz na tym etapie Ekstraklasy mieli już zostawić konkurencję w tyle, tymczasem w większości meczów rundy wiosennej piłkarze Lecha i Legii kopali się po czołach, piłka odbijała się od nich jak od manekinów, generalnie – nie robili na boisku wiele, by uzasadnić swoje zarobki liczone w setkach tysięcy złotych, przechodzących niekiedy nawet w milion z niemałym hakiem. Opinia, że grali na złość trenerom, byle doprowadzić do ich zwolnienia, nawet kosztem porażek i rujnowania wizerunku klubu, też ma swoich zwolenników.

Odpowiedzialność trenera za to, że jego zawodnik przewraca się na piłce albo z trzech metrów nie umie trafić do bramki, jest raczej niewielka, ale stara futbolowa prawda głosi, że jak nie idzie, to drużynie niezbędny jest wstrząs, a nic tak wstrząsu nie zapewnia jak zwolnienie trenera, którego – jak wiadomo – zwolnić łatwiej, a na pewno taniej niż piłkarzy. W ostatnich dniach do Ricardo Sa Pinto (Legia) i Adama Nawałki (Lech) dołączył Kibu Vicuna z Wisły Płock, a Zbigniew Smółka został przez szefów Arki Gdynia odprawiony tuż przed prestiżowymi derbami z Lechią Gdańsk, gdy do meczu pozostawała niecała godzina.

Czytaj także: Dlaczego źle się dzieje w polskiej piłce

Po co w ogóle szkoleniowcy w Ekstraklasie?

Bez trenera na ławce piłkarze broniącej się przed spadkiem Arki zagrali zresztą całkiem niezłe spotkanie, byli bliżej zwycięstwa niż liderująca w tabeli Lechia, co zdaniem niektórych każe powątpiewać, czy w polskich futbolowych realiach szkoleniowiec jest w ogóle potrzebny. Ekstraklasa jest zdominowana przez pospolitą kopaninę, a skoro tak, trudno podejrzewać, by stał za tym wyrafinowany plan trenera. Inaczej mówiąc: trener może się starać, wbijać piłkarzom do głowy taktykę i inne elementy futbolowego abecadła, a oni potem wychodzą na boisko i grają tak, jak potrafią, a raczej, z uwzględnieniem tego, czego nie potrafią, ograniczeni własnymi mankamentami. Trener może przed meczem wyznaczyć do wykonywania rzutów wolnych określonego piłkarza – w Legii był to pewnie Sebastian Szymański, który dopiero co w meczu reprezentacji młodzieżowej strzelił fantastycznego gola Anglikom – a jak przychodzi co do czego, koledzy z zespołu nie dopuszczą go do piłki. Jak to miało miejsce w meczu Legii z Wisłą, przegranym 0:4.

Zwolnienie trenera na godzinę przed meczem nie wystawia najlepszego świadectwa jego przełożonym, ale władze Arki można tam jeszcze jakoś zrozumieć – spadek z Ekstraklasy bywa dla wielu zespołów początkiem końca, stąd nerwowe ruchy. Wisła Płock jest zresztą w identycznej sytuacji. Dużo trudniej nadążyć za logiką, jaką kierują się właściciele Lecha i Legii. Zarówno Sa Pinto, jak i Nawałka przejęli zespoły w biegu (w trakcie rundy jesiennej) i skupili się na tym, by gasić pożar. Ze strony ich pryncypałów padły szumne deklaracje, że pod wodzą nowych szkoleniowców będzie realizowany projekt obliczony na lata.

Czytaj także: Jak nasza Ekstraklasa nie poznała się na Paulinho

Zakładnicy krótkowzroczności właścicieli klubów

Gdyby byli uczciwi, powinni dodać, że jest to projekt na lata, ale tylko pod warunkiem, że w najbliższym możliwym terminie uda się zdobyć mistrzostwo Polski. W praktyce nie ma więc czasu na budowanie metodą prób i błędów, jest presja wyniku oraz wymóg nieomylności. Inna sprawa, że obaj trenerzy zrobili wiele, by przysporzyć sobie wrogów – nosili swoje ego na wysokości drugiego piętra, emanowali poczuciem wyższości, a Sa Pinto na dodatek dał się poznać jako furiat usprawiedliwiający porażki spiskami. Ale takie cechy to po prostu nieodłączne składniki mocnej i trudnej osobowości, która, jak można było usłyszeć w chwili, gdy Nawałka i Sa Pinto byli zatrudniani, jest teraz w drużynach najbardziej potrzebna. Jak to się mówi: widziały gały, co brały.

Jaki by ten charakter trenerów nie był, i tak ich nie zbawi, bo stają się zakładnikami krótkowzroczności szefów klubów. Właściciel oraz prezes Legii Dariusz Mioduski wyznał ostatnio rzecz przejmująco smutną, a mianowicie że od Legii nie należy oczekiwać, iż będzie prowadzona i zarządzana w sposób projektowy, gdyż zawsze na pierwszym miejscu jest zdobycie mistrzostwa Polski. Należy to osiągnąć bez względu na wszystko, w razie potrzeby opierając się na sprowadzanych z zagranicy na łapu-capu piłkarzach, którzy ten doraźny cel zapewnią, nawet z pełną świadomością, że traktują klub jak dojną krowę i stację przesiadkową jednocześnie.

Czytaj także: Wyzwiska na boisku

Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Sprawa Iwony Wieczorek wraca na Netflixie. I nadal budzi wielkie zainteresowanie

„Sprawa Iwony Wieczorek” szybko stała się hitem Netflixa. Nie kusi widza fałszywą obietnicą, iż znajdzie odpowiedzi na kluczowe pytania. Po serial na pewno obowiązkowo powinna sięgnąć policja.

Ryszarda Socha
16.09.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną