Polska ekstraklasa piłkarska to prawdopodobnie ulubiona liga firm bukmacherskich. Przed każdą kolejką wiemy, że nic nie wiemy. Każdy może wygrać z każdym. Nawet przedostatni z pierwszym, jak Cracovia z wydawałoby się fenomenalnie grającym Górnikiem. I to 4:0, na jego boisku. Liderem w przerwie zimowej jest Legia Warszawa, która przegrała co trzecie (sic!) spotkanie w obecnym sezonie. 7 z 21 meczów.
Gdybyśmy funkcjonowali w normalnej ligowej cywilizacji, z takim dorobkiem Legia pałętałaby się w okolicach 4.–5. miejsca. Drżąc o awans do europejskich pucharów, który podobno jest dla klubu takiego jak Legia sprawą honoru. Podobno, bo dla polskich klubów start w pucharach to dopust boży. Z powodu konsekwentnego staczania się klubów po równi pochyłej eliminacje zaczynają się już pod koniec czerwca i trzeba szukać równych sobie gdzieś w stepach Kazachstanu. Najczęściej z marnym skutkiem. Puchary uciekają, a utraconych wakacji nikt już nie wróci.
Co się dzieje w polskich klubach
Z punktu widzenia futbolowej racji stanu istnienie takich klubów jak dzisiejsza Wisła Kraków albo Lechia Gdańsk – w końcu usytuowanych w metropoliach, gdzie siły przyciągania futbolowego magnesu nie da się porównać z tymi z Nowego Sącza albo Niecieczy (kolejnego polskiego fenomenu) – nie ma żadnego sensu. Jeśli chodzi o Polaków, stawia się tam na doświadczonych. Grubo po trzydziestce, u progu piłkarskiej emerytury. Ale i tak są oni tylko uzupełnieniem dla zaciągu obcokrajowców, najczęściej również będących zawodnikami po przejściach, którzy okazali się za słabi, by zahaczyć się tam, gdzie lepiej płacą i gdzie zawód piłkarz brzmi poważnie.