Czy ktoś jeszcze pamięta, że w 2009 r. internet był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla? Abstrahując od sensu i polityczności samej nagrody, z perspektywy 2019 r. „pokój” zupełnie nie kojarzy się z tym, czego doświadczamy w sieci. Jesteśmy raczej w stanie wojny: z hejtem, dezinformacją, manipulacją, cyberprzemocą. Z trudem bronimy swojej autonomii, na każdym kroku obsługiwani i sterowani przez algorytmy. Media społecznościowe już nie są obietnicą wspólnoty i egalitarnego medium, lecz raczej źródłem depresji, niepokoju i uzależnienia. Zniknął też sam „internet”, zastąpiły go ogrody komercyjnych platform, w których żyjemy – razem, ale osobno.
Otrzeźwienie przychodzi za późno
W jednym z pierwszych raportów, jakie tworzyłam w Fundacji Panoptykon, pisałam, że „internet jest zgromadzeniem, mową, prasą i informacją; każdy atak na sieć to bezpośredni zamach na te wolności”. Naprawdę wierzyliśmy, że ta technologia służy ludziom. I że wystarczy ją ochronić przed zakusami wścibskiego państwa, a korporacje – które dążą do jej zawłaszczenia i skomercjalizowania – po prostu „jakoś uregulować”. Wierzyliśmy w filozofię open source i zbiorową mądrość sieci, o której pisał Yochai Benkler („The Wealth of Networks”, 2006 r.).
Czytaj także: Nasz internet jest przesiąknięty fake newsami
Co się stało przez tę dekadę?