Gdy w drugą majową sobotę ulica Piotrkowska została opanowana przez fanów Łódzkiego Klubu Sportowego, świętujących niespodziewany powrót klubu do Ekstraklasy, druga strona miasta szykowała się na stypę. Widzew, przed sezonem typowany do awansu do pierwszej ligi, już z widokiem na ligową elitę, przegrał w Bełchatowie i ostatecznie pogrzebał niknące nadzieje.
Sukces ukochanej drużyny, który zbiega się z klapą rywala zza miedzy, to dla fanów ŁKS pełnia szczęścia. Z tego samego powodu cierpienie Widzewa podniesione jest do kwadratu.
Piłkarska nienawiść
Łódź jest typowym polskim miastem piłkarskim – wzajemna niechęć albo wręcz jadowita nienawiść, jaką żywią wobec siebie najbardziej zagorzali sympatycy obu drużyn, przesłania wszystko. Miasto jest podzielone: wschód to domena Widzewa, a zachód – ŁKS. Jeszcze kilkanaście lat temu derby Łodzi były jednym z największych ligowych wydarzeń, ale odkąd kluby spadły z Ekstraklasy, ich drogi przecinają się sporadycznie. Ostatni raz grały ze sobą w 2017 r., w trzeciej lidze. Na ulicach trwa chuligańska wojna podjazdowa, która sprowadza się głównie do sprejowania ścian w dzielnicach wroga. Czasami wyżywają się w ustawkach po lasach, ale bywa, że krew leje się na ulicach, jak latem 2015 r., gdy chuligani ŁKS, którzy zapuścili się we wrogie rewiry, zostali dotkliwie poranieni maczetami. Na miejsce zatrzymywanych przez policję bandytów z trybun, którzy trudnią się handlem narkotykami, wymuszeniami i pospolitymi kradzieżami, przychodzą nowi. Jeśli chodzi o futbolowe chuligaństwo, Łódź to Polska w pigułce.
Widzew nie ma ostatnio dobrej passy – czysto futbolową klapę poprzedził wstyd związany ze skandalem podczas ligowego meczu z Radomiakiem. Piosenkarz Szymon Wydra, kibic gości, został napadnięty i zabrano mu szalik.