Na pierwszy rzut oka opatrzona sceneria – przytulna kawiarnia, klimatyczny pokój z fortepianem pośrodku albo ścieżka w lesie. Tyle że bohaterki tych klasycznych kadrów z Instagrama mają spluwy za pasem. Inne trzymają je w rękach i uśmiechają się szeroko, jakby właśnie wróciły z polowania. Wojowniczki. Tyle że ubrane w samą bieliznę, koszulki z wizerunkiem Myszki Miki albo z tarczą strzelecką na piersi. Na Instagramie są już setki takich zdjęć.
Trend jest stosunkowo młody i głównie amerykański, co akurat nie dziwi – za oceanem dostęp do półautomatycznej broni, mimo kontrowersji i głośnych strzelanin, jest wciąż legalny. Ale Instagram, aplikacja o zasięgu globalnym, dociera do entuzjastów strzelania w każdym zakątku globu. Popularne internautki, bo to głównie kobiety, pozują z karabinami w zamian za pieniądze (setki, tysiące dolarów miesięcznie) albo inną formę wynagrodzenia (rzeczową; dostają na przykład sejf wielkości lodówki do przechowywania… broni). Promują się w ten sposób lobbyści i firmy związane z militariami, choć nie wyłącznie. Bywa, że broń to tylko rekwizyt, a zdjęcie jest reklamą seksownej bielizny – w domyśle jedno i drugie ma być obiektem pożądania, a razem dobrze się kojarzyć.
To znany i skuteczny model biznesowy: najpopularniejsi internauci – czyli influencerzy – budzą zaufanie, mówią do mas i dyktują trendy w każdej niemal branży: kosmetycznej, spożywczej, odzieżowej itd. Zbrojeniówka to jednak osobliwa nowość.
Bany na guny
Broń i akcesoria z nią związane w teorii nie pasują do Instagrama, w swej istocie cukierkowego, pozytywnego, upiększającego rzeczywistość. Ale ładny kadr i odpowiednia poza najwyraźniej czynią cuda.