Po pierwsze, to krok w procesie regulacji sfery obiegu komunikacyjnego w serwisach internetowych. Jak podkreśla Dorsey, zwłaszcza obszar komunikacji politycznej uregulować niezwykle trudno i obowiązujące przepisy są niewystarczające. Nie czekając więc na adekwatne rozstrzygnięcia prawne, Twitter poddał się samoregulacji.
Firma za pośrednictwem swego szefa podaje szereg argumentów. Najważniejszy: polityczny wpływ powinien zależeć od siły argumentów, a nie od siły pieniądza, jaki zostanie wyłożony na reklamę. I nie chodzi jedynie o gotówkę korumpującą jakość debaty politycznej, ale i o możliwości związane z nowymi technikami marketingu polegającymi na mikrotargetowaniu, profilowaniu użytkowników i oddziaływaniu neurokognitywnym. Wszystko to niszczy politykę i demokrację, o czym można było się przekonać podczas kampanii referendalnej w sprawie brexitu w 2016 r. i podczas licznych kampanii politycznych.
Facebook, Twitter i reklama: kto ma rację?
Analizując oświadczenie Dorseya, należy też pamiętać, że Twitter jako medium rywalizuje z Facebookiem. A kilkanaście dni temu Mark Zuckerberg, prezes tego serwisu społecznościowego, przedstawił argumenty za dokładnie odwrotnym niż Twittera podejściem do komunikacji politycznej. Facebook nie będzie więc ograniczał politycznych reklam nawet wówczas, gdy będą one szerzyć nieprawdziwe informacje. Zuckerberg argumentuje swoje stanowisko troską o wolność słowa.
Czytaj także: