Ludzie i style

Właściciel Legii nie chce zadzierać z Żyletą

Transparent grożący francuskiemu inwestorowi Polonii Warszawa. Mecz o mistrzostwo Ekstraklasy Legia Warszawa–ŁKS Łódź Transparent grożący francuskiemu inwestorowi Polonii Warszawa. Mecz o mistrzostwo Ekstraklasy Legia Warszawa–ŁKS Łódź Kuba Atys / Agencja Gazeta
Reakcja zarządu Legii na skandaliczne transparenty z Żylety są smutnym dowodem na to, że władze klubu czują się zakładnikami kiboli.

Dariusz Mioduski sprawia wrażenie kulturalnego człowieka, niemającego większych trudności z nazywaniem rzeczy po imieniu. Tymczasem po tym, jak stali bywalcy Żylety wywiesili podczas ostatniego ligowego meczu Legii transparenty zastraszające potencjalnego francuskiego inwestora Polonii Warszawa oraz własnego piłkarza, reprezentanta drużyn młodzieżowych, którego jedynym grzechem jest to, że ostatnio grał w Polonii, zarząd Legii (której Mioduski jest stuprocentowym właścicielem i prezesem) pod presją ustosunkowania się do wybryków wystosował mętne i tchórzliwe oświadczenie.

Co się wnosi na Żyletę

Wynika z niego, żeby nie czepiać się Legii, bo twórczość podobnego sortu pojawia się na innych stadionach, a tak w ogóle Legia jest super, ponieważ nie ustaje w wysiłkach na rzecz działań dobroczynnych. I jeszcze jest alibi, że klub nie zgłosi sprawy do organów ścigania, gdyż „nie jest w tej sprawie stroną”. Ani słowa o tym, że sprawcy zostaną ustaleni i ukarani zakazem stadionowym. Ani słowa kurtuazyjnych przeprosin wobec francuskiego biznesmena Gregoire′a Nitota, chcącego wyciągnąć rękę do znajdującej się nad przepaścią Polonii. Ani słowa wsparcia dla zastraszanego Kuby Kisiela, lat 17, który kilka miesięcy temu został przez bandytów spod znaku Legii poturbowany, zresztą tak samo jak towarzyszący mu rodzice. Ani słowa o wyciągnięciu konsekwencji wobec klubowego kierownika do spraw bezpieczeństwa, który odpowiada za to, co wnosi się na Żyletę. Ani słowa o nieporadnych pracownikach ochrony, obchodzących się z kibolami jak z jajkiem.

Na tego typu bezkompromisowość Mioduski nigdy się nie porwie, bo nie ma zamiaru zadzierać z Żyletą. Odkąd dwa lata temu kierowany biznesową ambicją odkupił klub od byłych wspólników, płacąc im za udziały kilka razy więcej, niż swego czasu zainwestowali, żyje utopią, że Legia wreszcie zaistnieje w Europie. Do tego potrzebne są pieniądze większe niż te, którymi dysponuje Mioduski na potrzeby klubu. Aby skusić sponsorów, snuje się więc mit o niezwykłej atrakcyjności Legii, wyrażanej m.in. frekwencją i niepowtarzalną atmosferą na Żylecie. Tymczasem na ligowych meczach Legii ponad 30-tysięczny stadion zapełnia się mniej więcej w połowie, a z Żylety regularnie wylewa się potok bluzgów, którego muszą wysłuchiwać wszyscy obecni na stadionie, również dzieci ze stołecznych podstawówek, zapraszane na trybuny za darmo. Klub poprzestaje na apelach spikera o kulturalny doping. O dziwo – nie działają.

Dariusz Mioduski odrobił lekcję

Obecność na kierowniczych stanowiskach w polskich klubach odziera z przyzwoitości, do której należałoby się odwołać w takich sytuacjach, jakiej niedawno byliśmy świadkami. Na trybunach rozpanoszyło się kibolstwo, praktycznie nie do ruszenia, bo w powietrzu wisi groźba bojkotu trybun oraz zastraszania kibiców chcących mimo to chodzić na mecze, co na Legii przerabiano kilka lat temu, gdy jeszcze właścicielem klubu był ITI. Dariusz Mioduski odrobił tę lekcję. Musiał przyzwyczaić się do drwin z trybun (bo Żyleta oczywiście wie lepiej, jak zarządzać Legią) i raz na jakiś czas łyka kolejne żaby. Taka niestrawna cena utopijnych marzeń.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Dzieciobójcy z Czernik. Każdy tu wiedział o Piotrze G., tylko organy nie wierzyły

Dom pośrodku wsi, zasłonięte okna, cicho. Mieszkają dzieci żywe i martwe.

Marcin Kołodziejczyk
30.09.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną