Dariusz Mioduski sprawia wrażenie kulturalnego człowieka, niemającego większych trudności z nazywaniem rzeczy po imieniu. Tymczasem po tym, jak stali bywalcy Żylety wywiesili podczas ostatniego ligowego meczu Legii transparenty zastraszające potencjalnego francuskiego inwestora Polonii Warszawa oraz własnego piłkarza, reprezentanta drużyn młodzieżowych, którego jedynym grzechem jest to, że ostatnio grał w Polonii, zarząd Legii (której Mioduski jest stuprocentowym właścicielem i prezesem) pod presją ustosunkowania się do wybryków wystosował mętne i tchórzliwe oświadczenie.
Co się wnosi na Żyletę
Wynika z niego, żeby nie czepiać się Legii, bo twórczość podobnego sortu pojawia się na innych stadionach, a tak w ogóle Legia jest super, ponieważ nie ustaje w wysiłkach na rzecz działań dobroczynnych. I jeszcze jest alibi, że klub nie zgłosi sprawy do organów ścigania, gdyż „nie jest w tej sprawie stroną”. Ani słowa o tym, że sprawcy zostaną ustaleni i ukarani zakazem stadionowym. Ani słowa kurtuazyjnych przeprosin wobec francuskiego biznesmena Gregoire′a Nitota, chcącego wyciągnąć rękę do znajdującej się nad przepaścią Polonii. Ani słowa wsparcia dla zastraszanego Kuby Kisiela, lat 17, który kilka miesięcy temu został przez bandytów spod znaku Legii poturbowany, zresztą tak samo jak towarzyszący mu rodzice. Ani słowa o wyciągnięciu konsekwencji wobec klubowego kierownika do spraw bezpieczeństwa, który odpowiada za to, co wnosi się na Żyletę. Ani słowa o nieporadnych pracownikach ochrony, obchodzących się z