Ludzie i style

Kocha tenis, kupił hantle i czeka. Z życia kibica w czasie epidemii

Jeszcze w styczniu Novak Djokovic i Roger Federer grali w wielkoszlemowym Australian Open. Jeszcze w styczniu Novak Djokovic i Roger Federer grali w wielkoszlemowym Australian Open. Issei Kato / Forum
Letarg, w którym pogrążył się świat sportu, odciął miliony kibiców od najważniejszej rozrywki. Więc grzebią w archiwach albo poszukują emocji zastępczych. Wielu stara się pomagać.

Paweł prowadzi mały sklep spożywczy na warszawskim Grochowie. Ostatnie lata inwazji dyskontów pozwoliło mu przetrwać głównie dobrze wyposażone stoisko z alkoholami. W pandemii odczuł nawet mały zryw klientów, który już opadł. W sobotni wieczór przychodzą ci co zwykle: fizjonomie podniszczone życiem z grochowskim fasonem, świecący z komórek epidemicznymi memami. Rechocą, zdzierają gardła na spuszczone ze smyczy psy i pstrykają kiepami na chodnik. Wyłaniają się pojedynczo.

Pawła rozdziera ambiwalencja. Dobrze, że klientów więcej. Źle, że nie zabawią dłużej, zwalniają miejsca następnym za drzwiami, bo wraz z wymuszonym epidemią pośpiechem skończyły się kibicowskie rozmowy o tym, jak się ma „Legiunia”, czy ostatnia mała stabilizacja będzie miała ciąg dalszy w europejskich pucharach, kogo kupić, kogo sprzedać, który z piłkarzy to „drewno i wkład do koszulki”, z kogo będzie pożytek i ciężkie miliony euro do klubowego budżetu. Skończyły się spekulacje, przekomarzania, zaprawione wizytami na trybunach znawstwo ocierające się o profetyzm, drwiny z rywali. O czym i z kim tu teraz gadać? Jedyny temat na czasie: „kiedy futbol wyzwoli się z okowów zarazy”, szybko zamarł. – Nie ma mądrych – wzdycha Paweł.

Czytaj też: Tokio 2021. Sport znów przegrał z pandemią

Australijski rarytas nie uchował się długo

Ambiwalentne uczucia targnęły Pawłem również, gdy odebrał niedawno telefon od sprzedawcy sportowych kanałów telewizyjnych, mającego dobre rozeznanie w futbolowej słabości swego klienta i nękającego go regularnie od ładnych paru tygodni propozycją nie do odrzucenia z półki premium (niebawem Pawłowi kończy się umowa). Dzwonił akurat, gdy ligi, jedna po drugiej, trafiały do zamrażarki, więc Paweł go zbył i poczuł, że na odwlekaniu decyzji zaoszczędził. Ale już po chwili pomyślał, że skoro nie kupi on, potem następny, dziesiąty, setny, to stanie przepływ pieniędzy, które w poważnej części trafiają na utrzymanie klubów, w tym „Legiuni”. Sam zadzwonił i kupił premium.

W chwilach wolnych od obowiązków ekspedienta Paweł za pośrednictwem telewizji przenosi się teraz w czasie. Legia sensacyjnie przebijająca się do Ligi Mistrzów w 1995 r., eliminująca IFK Goeteborg. Pożegnalny mecz Kazimierza Deyny. Łza się w oku kręci, powiada Paweł, ale odczuwa już lekki przesyt przymusową konsumpcją tych odgrzewanych kotletów, które puszczają sportowe kanały. – W poprzedni weekend kolega do mnie dzwoni i mówi, że Eleven pokazuje ligę australijską. Nigdy nie pomyślałem, że oglądanie meczu anonimowych piłkarzy i zespołów, które ani mnie ziębią, ani grzeją, sprawi mi taką przyjemność – mówi.

Ale australijski rarytas nie uchował się długo – następna kolejka już się nie odbyła z powodu epidemicznych restrykcji. Jedyną ligą w Europie, w której mecze odbywają się bez przeszkód (stan na koniec marca), jest białoruska, gdyż prezydent Aleksander Łukaszenka uważa, że świat oszalał, poddając się psychozie koronawirusa. – Kozak – uważa Paweł. I puszcza wodze fantazji: – Za chwilę głód futbolu na żywo będzie taki, że sprzedadzą prawa do transmisji tej śmiesznej ligi do Hiszpanii i Włoch. Białorusini zassą pieniądze od sponsorów, będą spać na forsie, a Lewandowski z Messim będą się prosić, żeby kupił ich np. klub z Homla. To by były dopiero piłkarskie jaja! – Paweł płacze ze śmiechu i uprzejmie prosi o zmianę przed ladą. Kolejka okazuje oznaki zniecierpliwienia.

Czytaj też: Polska wioślarka o życiu w czasie pandemii przed olimpiadą

Wzruszenie na meczu z 2001 roku

Telewizyjnym substytutem sportu na żywo – legendarnymi meczami, chwilami chwały reprezentantów Polski, dokumentami i publicystyką – karmi się też Artur z Wrocławia. Po trzydziestce, rozwiedziony, prowadzi gabinet dentystyczny – aktualnie zamknięty z powodu zaleceń i zdrowego rozsądku.

Nudzi się. Kocha tenis, ale od trzech tygodni nie był na kortach, bo pozamykane na cztery spusty. Na rower wychodzi z duszą na ramieniu, ponieważ mętne komunikaty płynące z rządu sprawiły, że nie miał pewności, czy rekreacyjna jazda po parku nie skończy się mandatem. Kupił przez internet hantle, żeby ćwiczyć w domu. Najpierw dostał informację, że dostawa potrwa tydzień, a po upływie tygodnia – że produkt chwilowo jest niedostępny. Więc kupił jeszcze raz, w sieciówce ze sprzętem sportowym. Kolejny tydzień czekania.

Maj to był dla niego czas rytualnych, męskich wyjazdów na tenisowe turnieje na mączce. Barcelona, Madryt, Rzym. Mieli na trybunach miejsca ze średniej półki, na tyle dobre, by pławić się w miłym poczuciu bliskości gwiazd. – Małe grono, czterech kumpli mających tenisowego świra. Spędzaliśmy na kortach po osiem godzin dziennie. Potem kolacja, winko, niekończące się spory wyznawców Djokovicia i Federera, choć on ostatnio jest bardzo wybredny, jeśli chodzi o grę na mączce. I tak nam mijał tydzień. Pięknie było – wzdycha Artur.

Czytaj też: Koronawirus w sporcie. Euro 2020 zamienia się w Euro 2021

Gdy z braku lepszego pomysłu na to, co robić w czterech ścianach, sięgnął głębiej do archiwum tenisowych bombonierek, do lat 90., odkrył nieznany sobie świat. Mistrzów tenisowego fachu w przydużych koszulkach, nierobiących – jak dziś – wrażenia robotów zdolnych odbić każdą piłkę. Wzruszył się, oglądając wimbledoński triumf Gorana Ivanisevicia, który po trzech przegranych finałach wypadł już właściwie z obiegu, ale w 2001 r. dostał dziką kartę i sensacyjnie zwyciężył. Był dramatyzm – w półfinale z Timem Henmanem wszystko szło nie tak, ale z opresji wybawiła Gorana przerwa z powodu deszczu. – Mecz przeciągnął się do trzech dni. Dziś już takich historii nie ma, zwłaszcza w męskim tenisie, gdzie wszystko jest bardziej przewidywalne i wiadomo, że tak czy owak wygra Novak. Ewentualnie Nadal – ubolewa Artur.

Jest na stałych łączach z kompanami od wyjazdów. Też sięgnęli do archiwum i spierają się aktualnie, kto z poprzedniego pokolenia mistrzów miał największy urok, mierzony również obecnością ludzkich słabości. Furiat Ivanisević stoi wysoko, ale zgadzają się, że bezkonkurencyjny jest „wytresowany” wbrew sobie na tenisistę przez ojca należącego do komitetu oszalałych rodziców Andre Agasii, który w chwilach życiowej paniki ratował się metaamfetaminą.

Czytaj także: Sport w kwarantannie

Dobrze mieć odskocznię

Z kumplami z „Żylety” Piotr widział się ostatnio w pierwszych dniach marca, gdy Legia grała z Piastem Gliwice. Potem każdy rzucił się w wir obowiązków, aż nastała pustka towarzyska. Środowisko kibiców, lekceważące często odgórny system nakazów i zakazów, okazało się zadziwiająco karne, jeśli chodzi o przestrzeganie zaleceń związanych z pandemią. – Kontakty przeniosły się do sieci. Odwiedzamy tylko kolegę, który z żoną przebywa na kwarantannie po powrocie z zagranicy. Jeśli można odwiedzinami nazwać to, że zostawiamy im zakupy pod drzwiami i pogadamy chwilę w progu – mówi. Brakuje im nawet adrenaliny, którą czują na trybunach czy wyjazdach, gdzie w stosunku do gości często panuje atmosfera nienawiści. Nawet za tym można tęsknić.

Dobrze mieć odskocznię. Piotr już od paru lat organizuje na stadionie przy Łazienkowskiej zbiórki na rzecz Centrum Zdrowia Dziecka. Wraz z kolegami o zacięciu grafficiarskim ozdobili ściany szpitalnych sal bohaterami filmów animowanych. Teraz też pomagają. – Zbieramy środki na sprzęt potrzebny kilku szpitalom dziecięcym. Artykuły pierwszej potrzeby: maseczki, żele antybakteryjne i fartuchy ochronne. Potrzeby są ogromne, jak w całej służbie zdrowia – mówi.

To pospolite ruszenie na rzecz niedoposażonych szpitali jest w tym środowisku teraz bardzo powszechne. Na portalach społecznościowych akcje, zrywy, ogłoszenia. Apelują o wpłaty, kupują podstawowe artykuły żywnościowe (w rankingu potrzeb lekarzy, pielęgniarek i załóg karetek awansowały napoje energetyczne, żeby trzymać się na nogach), pomagają załatwić transport, ogłaszają zbiórki w serwisach crowdfundingowych na respiratory, inny sprzęt czy środki ochrony, których szpitalom nie zapewniło państwo, rzekomo gotowe do walki z epidemią od początku lutego.

Czytaj też: Wirus zaraża sport. Ważne imprezy pod znakiem zapytania

Wojskowy emeryt na służbie

W sytuacji stanu nadzwyczajnego kluby i zorganizowane wokół nich kibicowskie bazy okazały się użyteczne. W Toruniu szukano wolontariuszy, którzy wyręczą w zakupach samotnych seniorów i osoby w przymusowej kwarantannie. Rolę centrum dowodzenia wzięli na siebie działacze klubu koszykarskiego Twarde Pierniki Toruń. Chętni dostali numery telefonów do osób potrzebujących. Na przykład Robert Grzębski w styczniu odszedł z wojska na emeryturę po 30 latach służby. Myślał, że życie trochę zwolni, ale epidemiczne restrykcje sprawiły, że właściwie stanęło w miejscu. Więc się zgłosił.

Ma troje podopiecznych. – Dwoje starszych państwa mieszkających samotnie. Nie chcą wychodzić na zewnątrz, i słusznie, więc robię im zakupy spożywcze, odbieram zamówione leki. Jestem pod telefonem, dzwonią do mnie w razie potrzeby. Trzecia pani przebywa na kwarantannie, szukam właśnie dla niej płynu do dezynfekcji. Ale trudno zdobyć, byłem na paru stacjach benzynowych – wykupione. Po co jej płyn do dezynfekcji, skoro siedzi sama w mieszkaniu? Też mnie to zastanowiło. Ale znajdę, lepiej niech nie wychodzi z domu, nie kombinuje. Może potrzebuje pewności, że jest ktoś, kto o niej myśli i chce pomóc?

Za sportem Grzębski tęskni, ale bez przesady, są rzeczy ważne i ważniejsze – powiada. Jako były wojskowy altruizm, empatię i poświęcenie ma wkodowane. Jego zdaniem jesteśmy w trakcie próby – jako społeczeństwo i ludzkość. Czeka na dalsze „zlecenia” z klubu. Na emeryturze wciąż ma moc, codziennie wstaje przed 6 rano.

Czytaj też: Jak się nie zarazić? Co zrobić, gdy mam objawy infekcji?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną