W ostatnich miesiącach oswajamy się ze śmiercią, która przychodzi znacznie częściej. Serwisy sportowe też są pełne informacji w czarnych obwódkach. Wiadomość o odejściu Diego Maradony trafiła jednak do wszystkich światowych tytułów, nie tylko tych związanych ze sportem. Był kimś znacznie więcej niż fantastycznym piłkarzem, był legendą, której najdziksze wybryki nie były w stanie nadwerężyć. Szczególnie w rodzinnej Argentynie i w Napoli, w którym czarował swoją grą przez wiele lat.
Kilka tygodni temu przeszedł operację usunięcia krwiaka z mózgu. Operacja się udała, ale pacjent nie wychodził ze szpitala. Organizm zniszczony narkotykami i alkoholem bronił się coraz słabiej, choć Maradona wyrywał się na wolność. Zaatakował zawał, którego nie przeżył.
Maradona najlepszym piłkarzem w historii?
Moje pierwsze wspomnienie związane z Boskim Diego wiąże się z… Janem Ciszewskim, słynnym sprawozdawcą, który jednak miał tendencję do językowych pomyłek, również przy wymawianiu nazwisk. Pamiętam, że o młodym wtedy napastniku wykrzykiwał do mikrofonu: Maradonna!
W tych dniach przeważać będą głosy, że Diego Maradona był najlepszym piłkarzem w historii. Czy faktycznie był? To chyba niemożliwe do rozstrzygnięcia. Bo przecież Pele, bo Ronaldo czy wreszcie rodak Lionel Messi. Każdy z nich ma swoich wyznawców, ale Diego chyba najgorliwszych. Żaden futbolista nie miał przecież swojego Kościoła tak jak on.
Poza boiskiem uchodziło mu wszystko, na boisku też prawie. Każdy nieco starszy kibic pamięta przecież jego rękę Boga, która pomogła strzelić gola Anglikom w ćwierćfinale mundialu w 1986 r.