Powiększenie stanu posiadania Argentyny wydawało się już niemożliwe. Jej granica sięga końca kontynentu, a Ushuaia, miasteczko portowe położone nad kanałem Beagle, przez wielu jest uznawane za najdalej wysunięte na południe miasto na ziemi. Kwestionują to co prawda Chilijczycy, którzy mają własnego pretendenta – osadę rybacką Puerto Williams – ale rzeczywiście to Ushuaia jest ostatnim skrawkiem zamieszkałej Argentyny. Dalej rozciągają się już tylko bezkresne wody Atlantyku. Następny przystanek – Antarktyda.
Argentyna się rozrasta
Ushuaia nie zamyka już argentyńskiego terytorium. Od września 2020 r. kraj rozciąga się bowiem – przynajmniej we własnych oczach – na dwa kontynenty. Po 25 latach starań rząd w Buenos Aires dopiął swego: do kraju przyłączono ogromną część Antarktydy. Tak dużą, że pod względem powierzchni Argentyna stała się supermocarstwem. Oficjalnie dodano do niej 1,7 mln km kw. – to ponad trzy razy więcej, niż wynosi obszar Hiszpanii, i prawie sześciokrotność powierzchni Polski. Udało się po części dzięki bezprecedensowej decyzji Konwencji Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza, która w 2016 r. uznała argentyńskie pretensje do spornej części wód przybrzeżnych. Rząd argumentował, że tzw. blok kontynentalny Ameryki Łacińskiej kończy się dalej niż ląd, głęboko pod powierzchnią oceanu, więc powinien zostać włączony do terytorium kraju.
Na Antarktydzie Argentyńczycy są obecni od pierwszej połowy XIX w. i kontroli nad jej częścią domagają się od dawna. Oficjalnie nikt im jej nie przyznał. Poszerzenie wód terytorialnych usankcjonowano prawnie, z lądem jest jednak inaczej, a podobne aspiracje zgłasza sześć sąsiednich krajów.
Bój o Antarktydę
O kontynent biją się od dawna Argentyńczycy, Chilijczycy, Australijczycy, Francuzi, Brytyjczycy, Francuzi, Norwegowie i Nowozelandczycy. Każde z tych państw opiera swoje roszczenia na innych argumentach. Jedni uważają siebie za odkrywców poszczególnych części tych rejonów, przywołując ekspedycje z XIX w. Inni zwracają uwagę na bliskość geograficzną i szukają podstaw geologicznych. Formalnie sprawę sankcjonuje Układ Antarktyczny z 1961 r., którego depozytariuszem są USA, a stronami – 17 krajów, w tym Polska (ma tam stację badawczą). Układ nie neguje roszczeń sprzed ratyfikacji, ale ich nie rozstrzyga. Przeciwnie, art. 4. zakazuje wysuwania jakichkolwiek nowych pretensji do tych terenów.
Władze w Buenos Aires widać nie przejmują się prawem międzynarodowym, bo wspomnianą część Antarktydy uznają za własną. Choć decyzja Konwencji ONZ zapadła za kadencji poprzedniego prezydenta Mauricio Macriego, jego następca Alberto Fernandez buduje na tej sprawie swój kapitał i sukces propagandowy. Pod koniec sierpnia poinformował, że do druku wysłano 15 tys. nowych map kraju, a w planach jest w sumie 50 tys. Do każdej szkoły ma trafić choć jedna, pokazująca Argentynę jako bikontynentalne mocarstwo.
Kaspijskie – ani morze, ani jezioro?
Woda ważniejsza niż ląd
Po szybkiej analizie map nasuwa się pytanie – po co Argentynie nowe terytoria na południu? Antarktyda i tak pozostanie niezamieszkała, a prawo do prowadzenia badań w tym rejonie Argentyńczycy już mieli. O ile więc sama aneksja ma znaczenie czysto symboliczne i zapisze się najwyżej w podręcznikach, o tyle dużo ważniejsza jest kwestia poszerzenia wód terytorialnych. A mają na nie chrapkę nielubiani w Buenos Aires Brytyjczycy.
Zgodnie z prawem międzynarodowym pełna kontrola kraju nad wodami morskimi – tzw. Morze Terytorialne – rozpościera się do 12 mil (22 km) od lądu. Dalej, przez następne 200 mil (ok. 370 km) dany kraj może utrzymywać swoją strefę ekonomiczną: ma wyłączne prawo do eksploatacji zasobów naturalnych i prowadzenia badań.
Poszerzenie morskiego terytorium Argentyny oznacza więc realne korzyści ekonomiczne. Uznanie argumentów geologicznych wydłuża bowiem argentyńską strefę ekonomiczną aż do 369 mil (683 km) w głąb oceanu. Tym samym wkłada w ręce rządu w Buenos Aires kontrolę nad dużymi i obfitych łowiskami.
Brytyjskie Terytoria Zamorskie
Argentyna i Brytania walczą o wodę
Problem w tym, że nowe wody argentyńskie nachodzą na morskie granice terytorium brytyjskiego. W centrum tego sporu są oczywiście Falklandy, zwane przez Argentyńczyków Malwinami. Trwająca dziesięć tygodni w 1982 r. wojna o ten praktycznie niezamieszkały kamienisty archipelag na Atlantyku doprowadziła nawet do upadku argentyńskiej dyktatury, ale Latynosi nigdy wysp nie odpuścili. Do dzisiaj uważają je za swoje i okupowane przez Brytyjczyków. Ci z kolei wokół Falklandów i wysp Georgia Południowa i Sandwich Południowy wyznaczają własne Morze Terytorialne, stanowiące niemal dokładnie połowę nowych wód argentyńskich.
W tej pozornie nic nieznaczącej przepychance nie chodzi tylko o wbicie flagi w kawałek lądolodu czy rozdrapanie starych ran. Brytyjczycy zapewne będą protestować przeciwko argentyńskiej ekspansji, a ich nowe mapy uznają za fałszujące rzeczywistość. Nie dlatego, że chcą na południowym Atlantyku budować nową kolonię. Znacznie ważniejsze dla wszystkich stron tej dysputy jest to, co w tym Atlantyku pływa i co się pod nim znajduje. Pomalowanie tych zasobów w biało-błękitne barwy ma znaczenie dla całej gospodarki i dla klimatu. Choćby dlatego walkę o Antarktydę warto bacznie obserwować.