Plan na ten wieczór był prosty. Pokonać Andorę i doczekać się spodziewanej wiadomości z Londynu, czyli zwycięstwa (ewentualnie remisu) Anglików nad Albańczykami. W ten sposób reprezentacja Polski byłaby już pewna występów w marcowych barażach decydujących o wyjeździe do Kataru na przyszłoroczny mundial.
Andora–Polska. Powrót Milika
I tak się stało. W tej sytuacji kto wie, czy większym wydarzeniem piątku nie jest sukces młodzieży trenera Macieja Stolarczyka w meczu z Niemcami. 4:0 w eliminacjach do mistrzostw Europy U21 robi wrażenie, bo przeciwnicy Polaków to obecni mistrzowie kontynentu w tej kategorii wiekowej.
Wróćmy do meczu z Andorą. Od pierwszego gwizdka patrzyliśmy nie tylko na boisko, ale także na ławkę rezerwowych, na której usiadł właściciel nowiutkiego polskiego paszportu Matty Cash. Zwolennicy operacji spolszczania piłkarza Aston Villi byli zawiedzeni, że trener Paulo Sousa nie wysłał go natychmiast do boju.
Na murawie zaczęło się od czerwonej kartki dla Cucu, który tuż po rozpoczęciu meczu „potraktował” łokciem Kamila Glika. Po kilku minutach Robert Lewandowski cieszył się z pierwszego gola. Po kilku następnych Kamil Jóźwiak – z drugiego. Najostrożniejsi kibice mogli w tym momencie odetchnąć. Tym bardziej że Anglicy w tym czasie strzelali bramkę za bramką Albańczykom, pozbawiając ich ostatnich złudzeń (skończyło się na 5:0).
Ale mijały kolejne minuty i wynik się nie zmieniał. A jak już do tego doszło, krótko przed przerwą, to przecieraliśmy oczy ze zdziwienia, bo to Wojciech Szczęsny musiał wyciągać piłkę z bramki. Spory wstyd. Dobrze, że chwilę później Arkadiusz Milik podwyższył wynik.
Andora–Polska. Wchodzi Cash
Po godzinie gry doczekaliśmy się debiutu Matty’ego Casha.