Wygrana z Walią w środę wprawiła w dobry nastrój trenera Czesława Michniewicza i drużynę. Przeciwnik był idealny, bo miał przed sobą decydującą grę z Ukrainą o mundial w Katarze i w związku z tym wystąpił w rezerwowym składzie. Ta taktyka opłaciła się, bo Walijczycy pokonali Ukraińców i tym samym wykupili bilety na mistrzostwa świata. Ale niewiele brakowało, żeby i z Polakami osiągnęli korzystny rezultat. Jednak dzięki golom rezerwowych Jakuba Kamińskiego i Karola Świderskiego można było dopisać 3 pkt w tabeli Ligi Narodów.
Czytaj też: Żelazna Świątek i błyszczący Lewy. Co ich łączy, co ich dzieli
Rywal z wyższej półki
Belgia to zdecydowanie wyższa półka. Nikt specjalnie by się nie zdziwił, gdyby z ostatnich mistrzostw świata to właśnie Belgowie wrócili z tytułem. Skończyło się na brązie, co jest i tak niebotycznym osiągnięciem w porównaniu z występami polskiej kadry. W innych najważniejszych imprezach ostatnich lat środowi przeciwnicy Polaków nie odpadali wcześniej niż w ćwierćfinale. To robi wrażenie, choć sami zainteresowani nazywani od lat złotym pokoleniem mierzyli i mierzą jeszcze wyżej. Drugie miejsce w rankingu FIFA zobowiązuje.
Gdyby nie Liga Narodów, prawdopodobnie trudno byłoby o spotkania z tak renomowanymi przeciwnikami jak Belgia czy Holandia. W bezpośredniej rozgrywce kilka dni temu Holendrzy pojechali do sąsiadów i zdecydowanie pokonali ich 4:1. Oczywiście, ten wynik o niczym nie przesądzał.
Czytaj też: Czesław Michniewicz trenerem reprezentacji Polski
Do przerwy 1:1
W naszym zespole od pierwszej minuty pokazało się kilku graczy, których w ogóle nie zobaczyliśmy w ubiegłą środę. Zgodnie z ustaleniami Wojciech Szczęsny nie stanął w bramce. Tym razem szansę dostał Bartłomiej Drągowski, który ma się przenieść z Włoch do Anglii. Szansę dostali także Robert Gumny i Sebastian Szymański. Wcześniejsi zmiennicy, Jakub Kamiński i Szymon Żurkowski, tym razem zostali wpisani do wyjściowego składu.
Niewiele brakowało, żeby po kilku minutach było po meczu. Najpierw słupek, później fatalne pudło, a chwilę później spalony uratował Drągowskiego. Polska reprezentacja nie była nastawiona ofensywnie, bo byłoby to zgubne, a mimo to potrzebne było szczęście, żeby nie stracić gola. Trudno się dziwić defensywnemu ustawieniu, jeśli po drugiej stronie stanęli tacy futbolowi mocarze jak Kevin De Bruyne.
A jednak pierwsi cieszyli się z bramki Polacy i to po naprawdę sprytnej akcji Piotra Zielińskiego, Sebastiana Szymańskiego i Roberta Lewandowskiego, który w 131. kadrowym występie dopisał 76. gola. Bramkowa akcja Belgów zaczęła się od De Bruyne. Z jego strzałem poradził sobie polski bramkarz, ale z kolejnym Axela Witsela – już nie. W sumie 1:1 do przerwy to niezły wynik. I to była ostatnia niezła wiadomość tego dnia.
Czytaj też: Liga Mistrzów jednak dla Królewskich
Nie umieli się bronić
Od początku drugich 45 minut pod polską bramką robiło się coraz cieplej, z czasem gorąco. Michniewicz wiedział, że na otwartą konfrontację z klasowym przeciwnikiem nie ma co się porywać. Ale bronić też trzeba umieć. Polacy w Brukseli tego nie potrafili. Stąd kolejne ciosy De Bruyne, potem dwukrotnie Leandro Trossarda, Leandera Dendockera i na koniec Louisa Opendy. Wynik 6:1 to wysoki wymiar kary, ale mógł być wyższy, gdyby nie postawa Drągowskiego.
Według Włodzimierza Lubańskiego mecz na Stadionie im. Baudoina miał pokazać, czy Polacy mają uzasadnione aspiracje do osiągnięcia w Katarze czegoś więcej niż tylko statystowania. I pokazał, że poza swoje normalne role nie wyjdą.
Czytaj też: Obrona przez atak