Gdzie jak gdzie, ale w ojczyźnie Igi Świątek, trend tenniscore (końcówka core oznacza esencję, podstawę, w tym przypadku stylówki) powinien zostać przyjęty z otwartymi ramionami. Nawet takimi, które ciężaru rakiety nigdy nie poczuły. Ba, żeby korzystać z dobrodziejstw kortowej mody, nie trzeba nawet znać różnicy między gemem a setem, można nie mieć zdania na temat strojów reprezentacji olimpijskiej, a sport mieć wiecznie w planach.
Kojarzy się ona z szykiem, zwinnością, ale też z pieniędzmi, bo tenis uprawia się często w eleganckich lokacjach albo zamkniętych klubach, w których zawsze świeci słońce i nawet woda w bidonie jest jakby bardziej luksusowa. Gdy najmodniejsza obecnie aktorka świata Zendaya promowała swój nowy film „Challengers” (dziejący się w świecie zawodowego tenisa) w ubraniach w stylu tenniscore, zaprojektowanych specjalnie na tę okazję przez dom mody Louis Vuitton, jej fryzjer wprost powiedział, że czesze ją „na bogatą z domu”.
Sam tenis związki z luksusową modą ma już ponadstuletnie. W tym sezonie widzimy tenniscore choćby u Jacquemusa i Loewe, ledwie kolekcję temu – u Miu Miu, a także – jeśli nie przede wszystkim – u Lacoste, marki kojarzącej się tak samo z logo w kształcie krokodyla, jak i z koszulkami polo, czyli typowym elementem stroju do tenisa. Słusznie zresztą, bo René Lacoste, zanim opatentował i zaczął sprzedawać koszulki polo, był wyśmienitym tenisistą. Domyślni już wiedzą, że miał przydomek na cześć żarłocznego gada. Ale zawodnicy z rakietą inspirowali też Coco Chanel czy Jeana Patou.
Na szyk kortowy składają się też oczywiście sportowe buty, szorty, plisowane spódnice lub sukienki, mini, maksymalnie midi, i najlepiej białe – chociaż dopuszczane są też odcienie kremowe i pastelowe, np.