Atrani łatwo minąć. Przyklejone do klifu, wciśnięte między Morze Tyrreńskie, góry Monte Civita i Monte Aureo, na dnie doliny rzeki Dragone, jest jak nieśmiały członek rodziny przepełnionego turystami Wybrzeża Amalfitańskiego. To kieszonkowe miasteczko, oddalone raptem kwadrans pieszo lub kilka minut jazdy samochodem od zatłoczonego i głośnego Amalfi, zajmuje powierzchnię trochę ponad 0,12 km kw. Nie trafia tutaj wielu turystów, a właśnie maleńkie Atrani może się okazać kwintesencją tego, z czego włoskie wybrzeże słynie. I w bonusie ma jeszcze do zaoferowania święty spokój. Tak mniej więcej na pół dnia zwiedzania, plażowania i celebrowania dolce vita.
Odkrywanie Atrani można zacząć wcześnie, bo już o wschodzie słońca, wspinając się po ponad 700 schodach wijących się po skalistym wzgórzu aż do XII-wiecznej kaplicy Santa Maria del Bando. Stoi wysoko, w pobliżu zabytkowej wieży strażniczej Torre dello Ziro, skąd roztacza się widok na Atrani i Amalfi. Od ponad ćwierć wieku miejscem opiekuje się Giovanni, który chętnie o nim opowiada i zawsze pomaga. Z Giovannim można się umówić zawczasu, pisząc maila albo dzwoniąc. Wszystkie dane podane są na stronie internetowej kościoła.
Z góry dobrze widać też spektakularny kościół Santa Maria Maddalena i stojącą obok niego dzwonnicę. Niezależnie od tego, czy podróżujesz do Atrani drogą lądową czy morską, pierwszą rzeczą, którą zauważysz, jest właśnie ta kaplica. Trzeba przyznać, że XIII-wieczna fasada kościoła w stylu rokoko jest jedyna w swoim rodzaju. Kolorowa kopuła tak ozdobna i cukierkowa, że nie sposób oderwać od niej wzroku. Wnętrze kościoła kryje dawne ołtarze, malowidła i rzeźby. Plac przed kościołem to jednocześnie dach niżej położonych domów. Rozciągają się stąd niesamowite widoki na kolejne miasteczka. W listopadzie ubiegłego roku Atrani obchodziło 750.