Straż moralna
Burza wokół „szon patroli” i inne językowe zakręty. Objaśniamy nowe słowa
Media społecznościowe ciągle jeszcze mogą się czegoś nauczyć od tych tradycyjnych, bo burza wokół „szon patroli”, jaka rozpętała się w tych ostatnich, przebiła zasięgami wszystko, co wydarzyło się na TikToku. Chodzi o patrole nastoletnich chłopców, którzy „chodzą po galeriach handlowych, osiedlach czy szkołach, wypatrując, jak można się domyślić (...), dziewczyn, które uznają oni np. za nieodpowiednio ubrane”. Tak to opisała „Gazeta Wyborcza” na stronach biznesowych, a telewizja Polsat pokazała – z ilustrującymi to fragmentami filmików, komentarzami psychologów i pedagogów oraz sugestią budowy Talibanu w rodzimych warunkach. To z kolei wróciło do sieci ze złośliwymi komentarzami o „ekspertach analizujących trendy na TikToku”, oskarżeniami o brak poczucia humoru, dystansu i znajomości mechanizmów internetowego baitu, czyli oszustwa, które prowokuje i nakręca ruch.
Czytaj też: Szon patrole, łowcy dziewczyn
Trudno wyrokować, ile w tym żartu, a ile zagrożenia fundamentalizmem. Da się jednak dokładnie opisać językowe zakręty zjawiska. Zaczęło się od słowa „szon” – kolejnego wybiegu pozwalającego omijać zaczynające się na „k” wulgarne określenie nieszanującej się kobiety. Trochę jak opisywane tu angielskie słowo „hoe”. Tamto obrosło kilkanaście lat temu we frazę „That hoe over there” i pochodzący od niej akronim „THOT”.