Kimmel wrócił na wizję z banicji. Dobrze, że była krótka. Źle, że w ogóle do niej doszło
„Nie wiem, kto miał dziwniejsze ostatnie 48 godzin – ja czy prezes Tylenolu”, zażartował Jimmy Kimmel, gdy wreszcie udało się uciszyć bijącą brawa widownię. Tylenol, czyli paracetamol, wbrew stanowisku naukowców został wskazany przez idiokratyczną administrację Trumpa jako źródło autyzmu u dzieci. To kolejny atak na kobiety, tym razem ciężarne, dla których jest to jedyny bezpieczny środek przeciwbólowy. Ale tego wątku prezenter nie rozwinął, otwierający program 15-minutowy monolog był poświęcony powrotowi na antenę – został z niej zdjęty po naciskach rządu za wypowiedź po śmierci Charliego Kirka dotyczącą hipokryzji ruchu MAGA i prezydenta Trumpa.
Powrót błazna
Kimmel wspomniał o głosach poparcia, które dostał osobiście. Wymienił kolegów z branży, takich jak Stephen Colbert, który znalazł się w podobnym położeniu, Jon Stewart, Seth Meyers, Jimmy Fallon, John Oliver, Conan O’Brien i inni. W żarcie wspomniał o Larrym, który wylał go z radia w Seatle w 1989 r. za odmowę prowadzenia konkursu dla słuchaczy „Pączek za dowcip”, a także o ofercie pracy z Niemiec. „Możecie to sobie wyobrazić? Ten kraj stał się tak autorytarny, że Niemcy mówią: »przyjeżdżaj do nas, bądź wolny«”. Ucieszyło go też wsparcie idoli z dzieciństwa, Howarda Sterna i Davida Lettermana.
Ważne okazały się głosy z drugiej strony politycznego spektrum („chociaż czasem to, co mówią, sprawia, że mam odruch wymiotny – uważam, że wykazali się odwagą, sprzeciwiając się tej administracji”), jak Ben Shapiro, Candace Owens i