Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Trump, Kennedy i matki lekomanki. Nie, paracetamol nie powoduje autyzmu

Robert F. Kennedy Jr. i Donald Trump Robert F. Kennedy Jr. i Donald Trump Francis Chung / Forum
Donald Trump i Robert F. Kennedy Jr. niebezpiecznie udają lekarzy. Ale zarówno kobiety w ciąży, o których mówią politycy, społeczność osób z autyzmem, jak i my wszyscy zasługujemy na dyskurs, w którym ostatnie słowo ma nauka, a nie show.

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, co się stanie, gdy były gwiazdor reality show, a obecnie prezydent Stanów Zjednoczonych połączy siły z notorycznym sceptykiem szczepionek, by udawać pediatrów i epidemiologów, to wczorajsza konferencja prasowa Donalda Trumpa i Roberta F. Kennedy’ego Jr. dostarcza odpowiedzi.

Ich rewelacja? Paracetamol, ten dobrze znany lek bez recepty, może być podstępnym sprawcą autyzmu. Nieważne, że żaden z nich nie ma dyplomu medycznego, publikacji w recenzowanym czasopiśmie ani nawet bladej znajomości naukowej rzetelności. W swoim stylu wzięli okruch niepewności, opakowali go w bombastyczne hasła i przedstawili jako bombę zdrowia publicznego.

Posłuchaj: Dlaczego przybywa diagnoz autyzmu?

Trump i Kennedy w szatach pseudomedycyny

Miałem nadzieję, że dzień po tym, jak obydwaj amerykańscy politycy ogłosili, że „znaleźli odpowiedź na autyzm”, przynajmniej w Polsce będzie o tym cisza i nie będziemy zajmować się zbyt daleko idącymi wnioskami z podejrzanych badań naukowych (które wywlekli na światło dzienne bohaterowie owej konferencji prasowej). Ale komentować trzeba, bo w mediach społecznościowych niesie się już echo nieodpowiedzialnych zaleceń Trumpa, a stanowiska lekarzy i naukowców dziwnie zanikają w tym tumulcie wyssanych z palca rewelacji.

Efekt? Kobiety w ciąży, już i tak zmagające się z niepewnością, teraz z podejrzliwością zerkają na swoje apteczki, zastanawiając się, czy jedna tabletka paracetamolu może skazać ich nienarodzone dziecko na zaburzenie neurologiczne. To rodzaj siania paniki, który mógł zrodzić się tylko w głowach dwóch ludzi zdających się wierzyć, że pewność siebie zastępuje dowody.

Powiedzmy to wprost: nikt nie powinien słuchać porad medycznych Donalda Trumpa czy Roberta F. Kennedy’ego Jr., nawet gdy jest sekretarzem ds. zdrowia w administracji Białego Domu. Pierwszy jest ekspertem od promowania steków i wieżowców, nie od analizowania badań naukowych. Drugi z kolei zbudował karierę na szerzeniu obalonych teorii o szczepionkach, co zapewniło mu stałe miejsce na czarnej liście naukowców. A jednak, dzień po ich najnowszym popisie, nagłówki krzyczą, a media społecznościowe huczą o rzekomym związku paracetamolu z autyzmem. Wszystko dlatego, że dwaj politycy postanowili przebrać się za lekarzy na ogólnokrajowej scenie.

Co wiemy o związkach paracetamolu z autyzmem

Sama konferencja była popisem przerostu formy nad treścią. Trump, jak zwykle w roli showmana, ogłosił, że „znaleziono odpowiedź na autyzm” – twierdzenie dość zuchwałe. Kennedy nie chciał być gorszy i wrócił do swojej zdyskredytowanej obsesji na punkcie szczepionek, sugerując, że wciąż są one głównym podejrzanym w tzw. epidemii autyzmu. To, że związek szczepionek z autyzmem został wielokrotnie obalony, najwyraźniej mu nie przeszkadza. Punktem kulminacyjnym ich występu była jednak przestroga przed paracetamolem, aktywnym składnikiem masowo sprzedawanego w USA Tylenolu, który – jak twierdzą – może zwiększać ryzyko zaburzeń ze spektrum autyzmu u dzieci, jeśli jest przyjmowany w ciąży. Zaproponowali też rozwiązanie: mniej znany lek, leukoworynę, stosowaną głównie w leczeniu raka, którą przedstawili jako potencjalną terapię na autyzm. Uwaga: żadne z tych twierdzeń nie ma solidnych podstaw naukowych.

Zacznijmy od paracetamolu, bo to on może wywołać największą panikę. Pomysł, że prenatalna ekspozycja na paracetamol może przyczyniać się do autyzmu, nie jest nowy – od lat krąży w naukowych kręgach, podsycany garstką badań o sprzecznych wynikach. Niedawny przegląd w BMC Environmental Health, współautorstwa Andrei Baccarellego z Harvardu, znalazł rzekomo „mocne dowody” na związek między stosowaniem paracetamolu w ciąży a ryzykiem ASD. Ale tu jest haczyk: korelacja to nie przyczynowość, a dane są dalekie od rozstrzygających. Duże badanie z 2024 r. przeprowadzone na blisko 2,5 mln dzieci urodzonych w Szwecji w latach 1995–2019 wykazało, że „stosowanie paracetamolu w ciąży nie wiązało się z ryzykiem autyzmu”. Wzrost liczby diagnoz wśród dzieci matek stosujących paracetamol był minimalny – dokładnie 0,09 pkt proc. – i znikał, gdy badano rodzeństwa, gdzie w jednej ciąży stosowano paracetamol, a w drugiej nie. Wniosek? Prawdziwe ryzyko może tkwić w stanach, które skłaniają do zażywania paracetamolu, takich jak gorączka czy infekcje, które same w sobie wiążą się z problemami rozwojowymi.

Tego niuansu Trump i Kennedy oczywiście nie dostrzegli, wybierając najbardziej chwiejne dane, by wydać szerokie zalecenie FDA: kobiety w ciąży powinny unikać tego leku, chyba że mają wysoką gorączkę. Brzmi rozsądnie, dopóki nie uświadomimy sobie, że opiera się to na wybiórczych badaniach i ignoruje stanowisko Amerykańskiego Kolegium Położników i Ginekologów, które mówi, że korzyści płynące z paracetamolu w ciąży znacznie przewyższają jakiekolwiek teoretyczne ryzyko. Nieleczone gorączki czy infekcje, jak jasno pokazuje nauka, mogą być znacznie groźniejsze, zwiększając ryzyko poważnych komplikacji dla matki i płodu.

Skąd epidemia autyzmu?

Jeśli chodzi o leukoworynę, to pomysł wydaje się wzięty z kapelusza. Leukoworyna, forma witaminy B9, wykazała pewne obietnice w małych badaniach nad poprawą komunikacji i funkcji poznawczych u niektórych dzieci z autyzmem, zwłaszcza tych z określonymi problemami metabolicznymi. Ale badania te są mikroskopijne – mówimy o kilkudziesięciu uczestnikach, nie tysiącach – a skuteczność leku na szerszą skalę pozostaje nieudowodniona. Sugestia, że może to być przełom w leczeniu autyzmu, jest co najwyżej spekulatywna, a w najgorszym razie odciąga uwagę od powolnej, metodycznej pracy naukowców. Duże firmy farmaceutyczne nie palą się do finansowania większych badań, bo patenty na leukoworynę dawno wygasły, więc zysk jest znikomy.

A jednak Trump i Kennedy przedstawili ją jako niemal cudowne rozwiązanie, jakby naukowcy przez lata lek ukrywali. Ironia polega na tym, że obaj panowie przedstawili swoje oświadczenie jako odważną walkę z rzekomą „epidemią autyzmu” – terminem, który zdradza ich fundamentalne niezrozumienie tego zaburzenia. Diagnozy faktycznie wzrosły w USA o ok. 300 proc. w ciągu ostatnich 20 lat, ale konsens naukowy mówi, że wynika to z szerszych kryteriów diagnostycznych, lepszych badań przesiewowych i większej świadomości, a nie jakiejś toksyny środowiskowej. Twierdzenie Trumpa, że „coś sztucznego” jest winne albo że „coś jest zabierane”, trąci myśleniem spiskowym, a nie nauką. Autyzm, jak trafnie ujął to „Scientific American”, to „złożone zaburzenie neurorozwojowe, wynikające z połączenia czynników genetycznych i środowiskowych”. Może nie być jednej przyczyny ani cudownego leku.

Prawdziwe wnioski z konferencji w Białym Domu

Ale złożoność nie sprzedaje się dobrze na konferencjach prasowych, które ogląda cały świat, więc Trump i Kennedy gonią za złoczyńcami – czy to paracetamol, szczepionki, czy jakiś jeszcze nienazwany straszak. Skutki są łatwe do przewidzenia. Kobiety w ciąży, zasypane alarmującymi nagłówkami, zaczną unikać paracetamolu nawet wtedy, gdy jest medycznie potrzebny. Lekarze, już i tak przeciążeni, będą musieli tracić czas na obalanie tych twierdzeń przed zaniepokojonymi pacjentkami. Społeczność osób z autyzmem, która od dawna walczy z piętnującymi narracjami, znów zmierzy się z ideą, że ich stan to „problem do szybkiego rozwiązania”, a wszystkiemu winne są matki lekomanki. Jak ostrzegła dr Debra Houry, była dyrektor medyczna CDC, „oświadczenie prasowe o potencjalnym związku wywoła wiele strachu”.

To prowadzi nas do szerszego pytania: co mówi zachowanie amerykańskiej administracji o dyskursie medycznym, kiedy politycy bez naukowych kompetencji mogą zawłaszczyć scenę, by szerzyć półprawdy? Obserwujemy erozję ekspertyzy na rzecz widowiska. To grozi podkopaniem zaufania do instytucji naukowych (np. FDA), które, mimo wielu wad, opierają się na rygorystycznym procesie recenzji i standardach opartych na dowodach. To symptom szerszego trendu, w którym charyzma i teorie spiskowe przyćmiewają wiedzę i dowody.

Gdy politycy mogą przywdziać szaty autorytetów medycznych bez krytyki, ryzykujemy przyszłość, w której decyzje zdrowia publicznego są napędzane przez tych, którzy najgłośniej krzyczą, a nie tych, którzy mają dane. Kobiety w ciąży zasługują na coś więcej niż bycie pionkami w tej grze. Społeczność osób z autyzmem zasługuje na więcej niż sprowadzanie ich doświadczeń do politycznego hasła. A my wszyscy zasługujemy na dyskurs, w którym nauka, a nie show, ma ostatnie słowo.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną