Latte na kartoflanym
Latte na kartoflanym? Fanów „sojowej latte” czeka potężny szok kulturowy
W mrokach dziejów ginie geneza mema o „sojowym latte”, choć ten jest wciąż żywotny. „W zniewieściałych czasach chłopców, pijących latte na sojowym mleku, odnajdź siłę, równowagę i spokój, trenując pod moim okiem” – zachęca do bokserskich treningów „męski mężczyzna” z Instagrama. Łatwiej zrozumieć, skąd w ogóle się wzięła moda na przesiadywanie w kawiarniach z kubkiem kawy z mlekiem: z serialu „Przyjaciele”. Gdy pojawiła się opcja wegańska – z mlecznym napojem na bazie soi – spotkała się z alergiczną reakcją konserwatystów. Dziś doją soję, jutro zabronią steków!
Ważne też było zbudowanie obrazu młodej lewicy jako wielkomiejskiej, uprzywilejowanej (za mleko roślinne w wielu kawiarniach trzeba było dopłacać) i odklejonej od rzeczywistości. W dodatku tamto dawne sojowe latte nie było zbyt smaczne dla kogoś przyzwyczajonego do krowiego mleka. Ze względu na obecność izoflawonów – fitoestrogenów – soja stała się także internetowym symbolem zniewieścienia.
To ideologiczne podejście do żywieniowego progresu jest przedziwne, przecież z produktów roślinnych nie korzystają tylko weganie (i nie każdy z nich jest lewicowcem!), ale np. osoby z alergią na krowie mleko (np. atopowym zapaleniem skóry) i laktozę. Na szczęście branża roślinnych alternatyw nie przejęła się sieciowymi hejterami i wprowadzała nowe rozwiązania. Do sojowego dołączyło mleko migdałowe, kokosowe i ryżowe – problemem ich wszystkich był jednak wyraźny smak bazowej rośliny.
Czytaj też: Ze spadku po dziadku
Przełomem było mleko owsiane, opracowane jeszcze w latach 90. na uniwersytecie w Lund przez szwedzkiego naukowca Rickarda Öste, założyciela firmy produkującej mleko owsiane Oatly.