Osobliwe, pandemiczne są okoliczności przyznawania tegorocznych Nagród Historycznych POLITYKI. Osobliwa też będzie gala ogłoszenia nazwisk laureatów. Zwyczajowo zbieraliśmy się na uroczystości przy ul. Słupeckiej 6: redaktor naczelny i szef działu historycznego wygłaszali ogólne uwagi, a jurorzy – przed wręczeniem dyplomu – wygłaszali laudację. By zachować część ceremoniału, postanowiliśmy laudacje opublikować. Na słowo wprowadzające pozostaje zatem niewiele miejsca. Oto kilka głównych uwag.
Kandydatur wpłynęło nieco więcej niż rok wcześniej: około 180. Po pierwszej selekcji pozostały 43 tytuły, spośród których wyłoniono nominowanych do finału. W tym miejscu wyrażę ubolewanie, że nie ukazała się w terminie trzytomowa korespondencja Jerzego Giedroycia z historykami i świadkami historii 1946–2000 (wybór i opracowanie Sławomir M. Nowinowski i Rafał Stobiecki, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego). To nader ważna pozycja źródłowa. Jeżeli wydawcy zmienią metryczkę na faktyczny rok wydania, czyli na 2020, to będziemy mieli szansę, aby ją rozpatrywać za rok. Jeżeli nie – to... żal, ale regulamin jest pod tym względem bezwzględny.
Co za pech! Jeszcze jeden żal łączy się z tym samym wydawnictwem. Może się ono pochwalić znakomitym pomysłem edytorskim. Czterech autorów (Przemysław Waingertner, Grzegorz Mnich, Krzysztof Lesiakowski, Witold Jarno) w sposób dostępny i ciekawy przedstawiło PRL-owską Łódź („Czwarta stolica. Kiedy Łódź rządziła Polską 1945–1949”/„Stalinowska codzienność. Łódź w latach 1949–1957”/„Gomułkowska rzeczywistość. Łódź w latach 1956–1970”/„Gierkowska »prosperita«. Łódź w latach 1971–1980”). Wiem, że inne instytucje nagród (np. Klio) uwzględniają kategorię „edytorska”. Na ogół takie nagrody są honorowe, ale zwracają uwagę na ważne, ciekawe inicjatywy wydawnicze. My, jak do tej pory, tego nie czyniliśmy. Może warto wzbogacić nasz regulamin?
Kto był nominowany i kto został laureatem, każdy przeczyta w komunikacie, ale nie każdy był świadkiem rozterek jurorów. A to z tego powodu, że w tym roku w kilku kategoriach było wielu nominatów, którzy nosili buławy laureackie w tornistrze. W kilku przypadkach chciałoby się podzielić nagrodę między co najmniej dwóch/dwoje nominatów. Tak zrobiliśmy raz, a nie można czynić z tego reguły.
Jeszcze końcowa uwaga. Nagrodę Specjalną przyznaliśmy za wydarzenie o skali światowej – za „Chasydyzm. Atlas historyczny” (Marcin Wodziński i Waldemar Spallek, wyd. Austeria). Ten unikatowy nurt mistycyzmu żydowskiego narodził się na ziemiach Rzeczpospolitej, ale głośny i upowszechniony na całym globie. Rozmowa Adama Szostkiewicza z prof. Marcinem Wodzińskim, zaliczanym do najwybitniejszych badaczy chasydyzmu na świecie, jaką opublikujemy w jednym z najbliższych numerów POLITYKI, zwalnia mnie z obowiązku przedstawienia „Atlasu”. I tym samym mogę się zmieścić w limitowanej przestrzeni gazetowej.
Kochani i Szanowni Laureaci, Wydawcy, Redaktorzy, Sponsorzy i Jurorzy! Obyśmy jak najszybciej spotkali się na Słupeckiej na wręczeniu dyplomów. Na razie wznieśmy toast, każdy oddzielnie w swoim mieszkaniu, i pogratulujmy wirtualnie twórcom świetnych książek!
MARIAN TURSKI
Dział Monografie i prace naukowe
Ryszard Kaczmarek za książkę „Powstania śląskie 1919–1920–1921. Nieznana wojna polsko-niemiecka”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
Już w czasach sanacji mit trzech powstań śląskich miał się dobrze: bohaterskie zrywy Polaków ciemiężonych przez odwiecznego wroga – Niemców – na Górnym Śląsku pozwalały zintegrować tę obcą dla większości obywateli II RP historię lokalną z narodową. Wojciech Korfanty niknął w cieniu katowickiego wojewody Michała Grażyńskiego, ale komu to przeszkadzało? W PRL było jeszcze lepiej: co prawda Korfanty i Grażyński – chadek i sanator – nie bardzo mieścili się w panteonie bohaterów, ale lud śląski, który z takim czy innym przywódcą podjął walkę z niemieckim kapitałem, pasował jak ulał.
Autor dekonstruuje legendy o latach 1919–21 umiejętnie. Bo przeczytał na nowo źródła znane lub – jako pierwszy – dotarł do nieznanych dokumentów archiwalnych. Oferuje nam taki oto obraz: dwa pierwsze „powstania” to w istocie rozruchy robotnicze, antykapitalistyczne, z niewielką liczbą ofiar. Pod przysłowiowym Verdun niewiele lat wcześniej ginęło w ciągu godziny sporo więcej. Dochodzą pogłoski o rzeziach, rzekomo urządzanych przez formacje niemieckie. Rekonstrukcję tego, co się naprawdę zdarzyło, uzupełniają przygody kompletnie zagubionych na Górnym Śląsku oddziałów włoskich i Francuzów, którzy po Wielkiej Wojnie chcą trochę poużywać życia, z czego wynikają kolejne napięcia. „Trzecie” powstanie to niewypowiedziana wojna polsko-niemiecka, w którą mniej czy bardziej dyskretnie angażują się Republika Weimarska i II RP. To znowu nie Verdun, niemniej prawdziwa walka na froncie.
Kaczmarek opowiada ładną polszczyzną inną historię Górnego Śląska. Udaje mu się coś wyjątkowego: przekonać czytelnika, że dzieje regionu, tak odmiennego od większości Polski, są częścią naszej tradycji. I nie musimy jej zakłamywać, by ten fakt zaakceptować. Włącznie z wrogością, jaka łączyła Grażyńskiego i Korfantego.
WŁODZIMIERZ BORODZIEJ
Dział Prace popularnonaukowe, publicystyka
Grzegorz Gauden za książkę „Lwów, Kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918”, TAiWPN Universitas, Kraków 2019.
Gauden to odważny facet. Gdy pełną parą trwały przygotowania do obchodów stulecia odzyskania niepodległości, on rył i kopał w archiwach oraz bibliotekach polskich i obcych, przygotowując bombę. Swoją książką każe nam inaczej spojrzeć na wydarzenia i emocje sprzed wieku. Napisał o częściowo zapomnianym (przynajmniej przez polskich historyków) pogromie we Lwowie, który zaczął się od trywialnego, bandyckiego rabunku na żydowskim jubilerze. Rabowanie, a z nim bestialstwo rozlały się na wszystkie kwartały miasta zamieszkane przez ludność żydowską. Ten historyczny reportaż zbudowany jest na suchych relacjach świadków: „Napastnicy weszli do kuchni i kazali nam ustawić się rzędem. Żądali pieniędzy i złota. Oficer strzelił do Altmana, a żołnierz zastrzelił mojego ojca”. Później w ruch poszła nafta. „Spostrzegłem, że wszyscy z radością i uśmiechem patrzyli, jak płoną domy żydowskie. Szedłem więc tuż pod palącym się domem, bo wygląd tłumu wrogo Żydom usposobionego przeraził mnie więcej jak sam pożar”. Zdarzało się, że polscy żołdacy – chyba inaczej nie możemy ich określić – strzelali do Żydów wyskakujących z okien płonących domów. „Prasa galicyjska ukrywa prawdę, prasa warszawska milczy. I opinia polska dotychczas nie zna strasznej prawdy!” – napisał w grudniu 1918 r. o pogromie lwowskim przerażony Andrzej Strug. Cytowane w książce zeznania i relacje są beznamiętne i lakoniczne, natomiast komentarze autorskie nie stronią od emocji.
Pogromowi przyświecał motyw oczyszczenia miasta z Żydów. Słowo „odżydzanie” autor traktuje bez cudzysłowu, tak bowiem funkcjonowało w polskim języku od końca XIX stulecia. Było słowem odmienianym codziennie na łamach prasy i książek. „To nasza spuścizna polityczna i kulturowa” – uważa Gauden. I ma rację. W swoich sądach bywa arbitralny, nie ukrywa tego i przyznaje: „To jest moja opowieść”. Lektura nas wstrząsa i zawstydza.
MARCIN ZAREMBA
Dział Pamiętniki, relacje, wspomnienia
Andrzej Paczkowski i Patryk Pleskot za Góry i teczki: opowieść człowieka umiarkowanego. Biografia mówiona Andrzeja Paczkowskiego, Patryk Pleskot, IPN, Warszawa 2019
Magisterium, doktorat, habilitacja – typowe szczeble kariery naukowej – ziewamy. A gdy dodać do tego typowe miejsca pracy historyka: bibliotekę i archiwum, to już nie wiatr, to huragan nudy się zrywa. Jednak biografia mówiona Andrzeja Paczkowskiego zaprzecza temu stereotypowi. Nestor polskich historyków, niekwestionowany autorytet, jeśli chodzi o historię PRL, ma biografię nietuzinkową, co w połączeniu z talentem narracyjnym dało pasjonującą opowieść. Zasługa w tym niemała Patryka Pleskota. Już na wejściu mamy przedwojenne losy rodziców, tzw. funków. Należeli do Komunistycznej Partii Polski. Ponieważ poparli bardziej liberalne skrzydło partii, zostali z niej wyrzuceni w 1934 r. „Zauważyłem, że istnieje we mnie odruch obronny – mówi Paczkowski. – Kiedy słyszę uogólnienie w stylu »komuniści mordercy z krwią na rękach«, odpowiadam: »Mój tata to nie morderca«. (...) Nie uznaję posługiwania się kalkami myślowymi”. I tu odnajdujemy ważny aksjologiczny rys charakteru bohatera, jego zdystansowane, rozumiejące podejście zarówno do materii historycznej, jak i szerzej do świata. Zawsze wolał pozycję obserwatora. A widział dużo. W czasie wojny ukrywali się z matką na aryjskich papierach (wątek żydowski wraca wielokrotnie). Po Opolu, dokąd trafiła rodzina, biegał on – syn komunistów – w esesmańskich spodniach i andersowskim berecie. Gdy zmarł Stalin, był świadkiem, jak jego portrety posłużyły do odśnieżania śniegu. Z pięter warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki widział wiec, na którym przemawiał Władysław Gomułka w październiku 1956 r. Przemycał z Polski radzieckie Zenity, by we Francji kupić ortaliony. W okresie stanu wojennego przywoził dolary dla opozycji. Przeważają jednak klimaty górskie – Paczkowski to taternik, najdłużej urzędujący prezes Polskiego Związku Alpinizmu. W wywiadzie rzece opowiada o tym wyjątkowym środowisku, jego subkulturze w PRL. Czytelnik dostaje do ręki biografię intelektualną, a w szerszym planie dzieje polskich sporów o historię.
MARCIN ZAREMBA
Najlepszy debiut w kategoriach Monografie, prace naukowe oraz Prace popularnonaukowe, publicystyka
Nagroda ex aequo dla:
Ewy Bukowskiej-Marczak za książkę „Przyjaciele, koledzy, wrogowie? Relacje pomiędzy polskimi, żydowskimi i ukraińskimi studentami Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie w okresie międzywojennym (1918–1939)”, wyd. Neriton 2019.
Książka Bukowskiej-Marczak opowiada o studentach Uniwersytetu Jana Kazimierza w przedwojennym Lwowie. Wielonarodową stolicę Galicji zamieszkiwali Polacy, Żydzi, Ukraińcy. Każda z tych społeczności była reprezentowana na lwowskiej uczelni. Autorka przygląda się relacjom między studentami różnych narodowości, opowiada, jak młodzi ludzie postrzegali siebie nawzajem, w jaki sposób o sobie myśleli. Pokazuje wydarzenia, w których uczestniczyli akademicy, wydarzenia pełne emocji, także tragiczne, związane z relacjami polsko-żydowsko-ukraińskimi. Książka stopniowo wprowadza czytelnika w tytułową problematykę. Znajdziemy w niej opis wielonarodowego miasta, historię uniwersytetu, studentów, życie towarzyskie przedwojennego Lwowa, organizacje akademików, relacje między nimi. Autorka nie zapomina o profesurze. Rozdział książki przypomina ich stanowisko, działania podejmowane wobec trudnych problemów narodowościowych na uczelni. Opowieść o studentach Uniwersytetu Jana Kazimierza jak w soczewce skupia dramatyczne, narodowościowe problemy przedwojennej Polski. Książka przypomina polityczne wybory młodych ludzi, także „zainfekowanie” części z nich wrogością, nienawiścią do innych, antysemityzmem. Relacje polsko-żydowskie zajmują w książce osobne miejsce. Tytuły podrozdziałów nie pozostawiają złudzeń, co działo się między młodymi Polakami i Żydami. Autorka pisze m.in. o numerus clausus, getcie ławkowym, wiecach, demonstracjach, odpowiada na pytanie, o co walczyli studenci. Przypomina ofiary. Napięcia, problemy pojawiają się także w relacjach między polskimi i ukraińskimi akademikami. W tej części książki znajdziemy pytania o tożsamość, o trudne wybory młodych ludzi, uwikłanych w polityczną rzeczywistość. Autorka dobrze prowadzi czytelnika po trudnej opowieści. Zaletą książki jest także wielowątkowa kwerenda, wprowadzenie w obieg naukowy nowych źródeł i ustaleń.
BOŻENA SZAYNOK
Oraz dla Michała Garapicha za „Dzieci Kazimierza”, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2019.
Najlepsze historie powstają często na styku tego, co naukowe, i tego, co osobiste, gdy łączą solidne metody badawcze i właściwą nauce teoretyczną podbudowę z intymną wiedzą i emocjonalnym zaangażowaniem cechującym sprawy osobiste. Połączenie to rodzi niekiedy szczególny rodzaj upartej dociekliwości, gotowej zajrzeć pod każdy kamień i opukiwać ściany. Taki rodzaj dociekliwości znajdujemy w książce Michała Garapicha, który uważnie zbadał mury swej rodowej siedziby – nie tej materialnej, bo walec dwudziestowiecznej historii zmiażdżył ją do szczętu, ale tej trwalszej, która istniała w świecie społecznych relacji i praktyk, a przetrwała w rodzinnych opowieściach i przemilczeniach. Był to dom szczególny – dwór szlachecki, czyli ikona polskości, choć nie na mickiewiczowskiej Litwie, lecz w Galicji na przełomie XIX i XX w. „Dzieci Kazimierza” to fascynujące studium społecznego porządku zbudowanego na przepaści między dworem a wsią i podważanego przez siły nowoczesności, a także dzisiejszej pamięci o nim.
Autor skupił spojrzenie na dwu polach, gdzie wysiłek tworzenia dystansu zmagać się musiał z równością i bliskością tym silniejszą, że pierwotną. Jest to równość po śmierci, gdy jednako w proch rozpadają się nasze ciała, zaś niebezpieczna bliskość powstaje w wyniku pociągu seksualnego, przypominającego, że należymy do jednego gatunku. Możnym, to jest mężczyznom wyższego stanu, wolno było ulegać temu pociągowi, byleby dzieci poczęte z takiego zbliżenia nie naruszyły stanowych czy klasowych granic. Tytułowych dzieci Kazimierza, pradziada autora, było kilkanaścioro, ale tylko mniejszość z nich mogła nosić jego nazwisko. Trzy pokolenia później jego prawnuk wyruszył na poszukiwanie krewnych i śladów rodzinnej historii. Wnikliwe spojrzenie antropologa pozwoliło mu dostrzec w tej historii nie tylko losy poszczególnych osób, ale i przejawy zjawisk ogólnych. Dzięki temu poznajemy nie tylko to, co skrywały przemilczenia w rodzinnych opowieściach, ale i przemilczenia w polskiej kulturze.
DARIUSZ STOLA
Dział Wydawnictwa źródłowe
Agnieszka Dębska, Bartosz Kaliski, Konrad Rokicki za redakcję, opracowanie i przypisy, oraz Andrzej Friszke za wstęp i konsultację naukową „Dzienników Wiktora Woroszylskiego”, t.1–3, Wydawnictwo Karta, Warszawa 2017–2019.
Dzienniki Wiktora Woroszylskiego spisywane z przerwami przez 43 lata z wielką uważnością, dbałością o ścisłość, z ciekawością świata należą do najbardziej wartościowych źródeł do poznawania najnowszej historii Polski. Tym bardziej że tom trzeci obejmuje kilka pierwszych lat już nowej Polski i odnaleźć w nim można fakty i wydarzenia oraz zapowiedzi dzisiejszych konfliktów. Fakt, że Woroszylski zawsze próbował określać się aktywnie wobec świata zewnętrznego, że zawsze współistniał intelektualnie i towarzysko ze środowiskami zaangażowanymi społecznie i politycznie, daje taki efekt, że lektura diariusza jest pasjonująca.Jest reprezentatywna dla pewnego doświadczenia, które stało się udziałem poety, ale także wielu intelektualistów, szerzej – inteligentów, dla wybitnych uczonych, artystów i pisarzy. To jest ta droga, którą maszeruje przez swoje życie i przez Polskę Woroszylski, od namiętności „pryszczatej”, od rewolucji poprzez tzw. rewizjonizm aż po demokrację opozycyjną i odrzucenie ustroju i systemu realsocjalizmu w Polsce, a komunizmu w ogóle. Pokazują się różne etapy i przystanki na tej drodze, a podróż zaświadcza też twórczość pisarza i poety, również wprawnego i gorącego publicysty. Dzienniki są przecież także sprawozdaniem z tej pracy twórczej.
Woroszylski zna wszystkich i ze wszystkimi się spotyka, przynajmniej na tym świeczniku, do którego przynależy. Adaś, Jacek, Leszek, Marek słyszymy bez przerwy, a więc Michnik, Kuroń, Kołakowski, Edelman... Gęsto od ludzi, od wielkiej historii, ale raczej w jej codzienności, a nie od święta. Informacje, dowcipy, spory i plotki mamy zatem z pierwszej ręki, jak też przepisy kulinarne według zasady z PRL: jak ugościć przyjaciół, gdy wszędzie jest nic.
WIESŁAW WŁADYKA
***
Nominowało Jury w składzie: prof. dr hab. Włodzimierz Borodziej, prof. dr hab. Dariusz Stola, dr hab. Bożena Szaynok, red. Marian Turski, prof. dr hab. Wiesław Władyka, dr hab. Marcin Zaremba.
POLITYKA po raz piąty podejmuje współpracę z LITERACKIM FESTIWALEM W SOPOCIE. Podczas Festiwalu, który odbędzie się między 20 a 23 sierpnia, będą miały miejsce spotkania z wybranymi autorami książek nominowanych do tegorocznej Nagrody. Jesteśmy wdzięczni panu Yoramowi Reshefowi za ufundowanie Nagrody Specjalnej dla autorów publikacji „Chasydyzm. Atlas Historyczny”.